Info
Tutaj swoje kilometry opisuje micor z Gniezna. Nakręciłem już 57537.78 km z Bikestats w tym 19559.98 km w terenie- co daje 34.00% poza asfaltami. Jeżdżę ze średnią prędkością 21.69 km/h. Więcej o mnie.Kategorie bloga
Na tym jeżdżę
Strava
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Marzec4 - 6
- 2020, Lipiec4 - 3
- 2020, Czerwiec6 - 8
- 2020, Maj8 - 19
- 2020, Kwiecień5 - 23
- 2020, Marzec1 - 2
- 2019, Październik2 - 4
- 2019, Wrzesień3 - 2
- 2019, Sierpień8 - 30
- 2019, Lipiec3 - 2
- 2019, Czerwiec5 - 13
- 2019, Maj15 - 15
- 2019, Kwiecień14 - 26
- 2019, Marzec8 - 18
- 2019, Luty6 - 11
- 2019, Styczeń5 - 12
- 2018, Grudzień3 - 6
- 2018, Listopad3 - 11
- 2018, Październik9 - 13
- 2018, Wrzesień13 - 13
- 2018, Sierpień16 - 34
- 2018, Lipiec16 - 13
- 2018, Czerwiec15 - 8
- 2018, Maj16 - 22
- 2018, Kwiecień13 - 16
- 2018, Marzec13 - 18
- 2018, Luty12 - 23
- 2018, Styczeń15 - 28
- 2017, Grudzień10 - 13
- 2017, Listopad10 - 11
- 2017, Październik11 - 8
- 2017, Wrzesień12 - 21
- 2017, Sierpień17 - 31
- 2017, Lipiec17 - 15
- 2017, Czerwiec14 - 20
- 2017, Maj16 - 18
- 2017, Kwiecień13 - 10
- 2017, Marzec13 - 14
- 2017, Luty1 - 3
- 2017, Styczeń5 - 11
- 2016, Grudzień5 - 3
- 2016, Listopad2 - 1
- 2016, Październik5 - 2
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 21
- 2016, Lipiec18 - 7
- 2016, Czerwiec21 - 21
- 2016, Maj21 - 37
- 2016, Kwiecień19 - 20
- 2016, Marzec17 - 32
- 2016, Luty15 - 10
- 2016, Styczeń7 - 12
- 2015, Styczeń6 - 21
- 2014, Grudzień2 - 6
- 2014, Listopad2 - 6
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień7 - 0
- 2014, Sierpień6 - 12
- 2014, Lipiec18 - 9
- 2014, Czerwiec17 - 23
- 2014, Maj22 - 26
- 2014, Kwiecień16 - 65
- 2014, Marzec14 - 61
- 2014, Luty15 - 40
- 2014, Styczeń4 - 11
- 2013, Grudzień4 - 4
- 2013, Październik7 - 2
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 12
- 2013, Lipiec27 - 67
- 2013, Czerwiec16 - 11
- 2013, Maj13 - 6
- 2013, Kwiecień13 - 4
- 2013, Marzec4 - 6
- 2013, Luty2 - 2
- 2013, Styczeń2 - 5
- 2012, Grudzień3 - 6
- 2012, Listopad3 - 6
- 2012, Październik4 - 7
- 2012, Wrzesień17 - 27
- 2012, Sierpień17 - 16
- 2012, Lipiec17 - 37
- 2012, Czerwiec20 - 45
- 2012, Maj20 - 41
- 2012, Kwiecień18 - 57
- 2012, Marzec17 - 67
- 2012, Luty11 - 23
- 2012, Styczeń10 - 18
- 2011, Grudzień10 - 17
- 2011, Listopad6 - 10
- 2011, Październik9 - 16
- 2011, Wrzesień16 - 37
- 2011, Sierpień20 - 31
- 2011, Lipiec16 - 13
- 2011, Czerwiec20 - 24
- 2011, Maj19 - 15
- 2011, Kwiecień14 - 20
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty1 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
50-100 Km
Dystans całkowity: | 24302.02 km (w terenie 10093.16 km; 41.53%) |
Czas w ruchu: | 1120:28 |
Średnia prędkość: | 21.69 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.12 km/h |
Suma podjazdów: | 83681 m |
Maks. tętno maksymalne: | 193 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 175 (87 %) |
Suma kalorii: | 255688 kcal |
Liczba aktywności: | 366 |
Średnio na aktywność: | 66.40 km i 3h 03m |
Więcej statystyk |
65.47 Km
64.00 Km teren
02:57 H
22.19 km/h
Bike: Peak
Solid MTB Bodzyniewo
Niedziela, 26 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 5
Po miesiącu pauzy od maratonowych zmagań i zaliczonych w tym czasie kilku ekstra turystycznych tripów- przyszedł czas powrotu na Solidowe trasy. Tym razem miejscem zmagań było Bodzyniewo- od kilku znajomych słyszałem, że tutejszy maraton przebiega częściowo po Gogolowym Dolsku, aczkolwiek jest dużo ciekawiej jeśli chodzi o ukształtowanie terenu. Dojazd na miejsce z teamową paczką jak zawsze szybki i komfortowy (przypadła mi rola kierowcy za sterami świeżej Dacii Duster). Na miejscu „standardowy pakiet” przedwyścigowy- przywitania i pogawędki ze znajomymi, kawa, żarciki i sprawdzenie kilku kilometrów trasy.Do sektora tradycyjnie zajeżdżam zbyt późno i przyszło mi ustawić się przy końcu- wróżyło to sporo wyprzedzania ;).
I faktycznie było tak jak powyżej- po starcie zabrałem się do roboty, rozkręciłem wszelakie łożyska w rowerze, spod toczących się opon wydobywał się cudny dźwięk wielkopolskiego szuterku a kolejni ludzie znikali za mną. Pierwszych kilka kilometrów nie wyróżniało się niczym specjalnym- ot, tradycyjna leśna dwupasmówka, na której wszyscy jechali miło i dostojnie. Mnie udało się dogonić kumpla z teamu- Norberta (jako, że jest starszy postanowiłem z szacunku go nie wyprzedzać od razu i grzecznie usiadłem mu na kole :) ). W taki wesoły sposób minęło chwil kilka- aż do pierwszego delikatnego podjazdu, na którym nieco podgoniłem tempo i kolejnych kilku wyprzedziłem. I w zasadzie od tego momentu zaczęło robić się bardzo ciekawie- cieszące oko podjazdy, wywołujące uśmiech zadowolenia zjazdy oraz wprowadzające w stan głębokiej euforii single wijące się pomiędzy drzewostanami ;). O dziwo obyło się bez jakichś wielkich korków na nich. Na jednym z podjazdów zza pleców wyskakuje mi Daniel i jak się później okazało podczas miesięcznej przerwy wykonywał potajemne treningi, które pozwoliły mu na jazdę moim tempem (prawie całą pętelkę przejechaliśmy razem). Po ok. 20 minutach jazdy do mych uszu dobiegł dziwny dźwięk z okolic tylnego koła. Zacząłem spoglądać co jest tego przyczyną- ciał obcych w napędzie nie zauważyłem, koło się kręciło więc jechałem dalej. Po chwili jakiś człowiek o dobrym sercu poinformował mnie, że to tylko linka się przekrzywiła i uderza o szprychy. Czasu na poprawę było mi szkoda, więc resztę kółka miałem prawdziwy koncert zespołu „Linka w szprysze”- szczególną aktywność wykazywały na miękkich biegach (czyt. na podjazdach). Mimo tego swoje trzeba było jechać- kolejne single i następujące po sobie sekcje podjazdowo- zjazdowe zdawały się nie mieć końca, a „płaskiego” było akurat na chwilowe złapanie oddechu. Na 10- tym kilometrze organizator przygotował nie lada atrakcję- super zjazd przy jeziorze (nieco piaszczysty). Piasek na owym zjeździku posiadał magiczną moc przyciągania ludzi- niektórzy turlali się na nim w najdziwniejszych znanych pozycjach, które nawet najlepszym gimnastykom się nie śniły. Jako, że nigdy nie byłem orłem z tej dziedziny, wspomnianej magii się oparłem i czym prędzej szarmancko zjechałem na dół. Po tymże elemencie przyszło pokonywać jeszcze więcej przewyższeń i singli, na których- co tu dużo pisać- szło mi nieco poniżej moich oczekiwań, choć i tak udało mi się kilku minąć. Na jednym z płaskich odcinków utworzył się mini pociąg i całkiem sympatycznie się w nim jechało- wszyscy dawali zmiany i pilnowali dobrego tempa. Żeby nie było za miło- po wyjeździe na odcinek asfaltowy złapałem mały i chwilowy kryzys- nieco mi odjechali ale to co. Był tam jeden kluczowy element- zakręt i po nim podjazd. Na nim mieszkańcy urządzili prawdziwą strefę kibica z fantastycznym dopingiem. No to swoją tradycją pod górę pocisnąłem na stojąco doganiając przy tym uciekinierów ;). Następne kilometry to kolejne zawijasy oraz częściowo znane z Dolska leśne ścieżki- cały czas jechaliśmy grupką. Przy rozjeździe zostaliśmy w czterech- ponownie przyszło mi jechać z teamem „Profit bike”. Na początku drugiej pętelki moja cierpliwość się skończyła i na moment zatrzymałem się by poprawić linkę przerzutki- od razu w napędzie zapanowała błoga cisza ;). Na tej pętli było trochę tasowania- raz ktoś przyspieszył, raz ktoś zostawał. Oczywiście było dużo luźniej, więc mogłem wykorzystywać więcej potencjału „z uda” :). Ostatecznie „Profitów” zostawiłem za sobą. Ostatnie kilometry jechało mi się nieco ciężej- dłuższa prosta i na dodatek trochę wiatru dało się odczuć.
Wynik:
23/ 37 Open
8/ 9 M2
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
81.63 Km
50.00 Km teren
03:26 H
23.78 km/h
Bike: Peak
Przez Promno do Pobiedzisk
Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 3
Dziś jazda z cyklu "gdzie rower poniesie". Z Gniezna do Gębarzewa, odbicie na Pawłowo. Tu skręciłem w las z myślą- zobaczę gdzie wyjadę. Jechało się bardzo przyjemnie leśnymi ścieżkami wśród drzew, przy pięknym słońcu i słysząc tylko ćwierkanie ptaków oraz szum napompowanych Maxxisów ;). Napawając się tymi okolicznościami nawet nie zorientowałem się jak mijały kolejne kilometry i wyjechałem w Jeziercach. Tam skierowałem się w stronę wąwozu w Nowej Górce- był zjeździk, podjeździk i wyjazd na kawałek asfaltu w Kociałkowej Górce. Tu już tradycyjnie odbicie w ścieżki PK Promno. Na wjeździe zadzwoniłem do Grigora- kręcił w okolicach Wierzenicy z Anią, chwilę pogadaliśmy, przy okazji polecił mi dobrą budkę z lodami w Pobiedziskach- Pozdro!. Po skończonej rozmowie pokręciłem jeszcze po Promnie, wyjechałem na szosę Pobiedziska- Kostrzyn i pojechałem na polecone lody- no i rzeczywiście były spoko- dzięki Grigor za wskazanie miejscówki! Z miasta wymyślałem trasę, by mieć mało asfaltu i dużo terenu- dojazd do Gołunina "po szarym", skręt w teren- przebijanie się szutrem i po łące do Imielna. Dalej Chwałkówko, odbicie w las i przez Przyborowo oraz Mnichowo do Gniezna.Takie drogi towarzyszyły mi przez większość dzisiejszego wyjazdu
Czasami trzeba było omijać "atrakcje"
Przerwa na ochłodę
Rowerem da się nawet po łące! :)
Kategoria 50-100 Km
80.36 Km
30.00 Km teren
03:37 H
22.22 km/h
Bike: Peak
Sobotnie 80 km z kilkoma atrakcjami
Sobota, 11 sierpnia 2018 · dodano: 12.08.2018 | Komentarze 5
Plan na dzisiejszą jazdę zakładał nieco dłuższego tripa. Trochę główkowania było, bo nie chciałem za bardzo znów jechać po odwiedzanych przed chwilą miejscach- ostatecznie padło na jazdę przy granicy Wielkopolski i Kujawsko- Pomorskiego i zaliczenie kilku ciekawszych miejsc. Z początku czekała mnie jazda przy obwodnicy Gniezna aż do Jankowa. Przejazd przez tradycyjne w tym miejscu pagórki odpuściłem, gdyż dziś nie były one zupełnie jakimkolwiek celem. Przejechałem wszystko górą i skierowałem się w stronę Trzemeszna. Tam było sporo asfaltu oraz przejazd ścieżką wzdłuż 'krajówki'- ową ścieżką jeżdżę bardzo rzadko, ale przyznaję, że jest nawet w porządku wybudowana. Z Trzemeszna to dojazd do Kierzkowa, skręt w kierunku Wydartowa, by po chwili wjechać w terenowy wariant dojazdu do wieży widokowej w Dusznie. Szczęście dopisało- nikogo poza mną nie było więc miałem błogą ciszę i spokój. Korzystając z tych okoliczności w spokoju urządziłem postój, wszedłem na wieżę i porobiłem zdjęcia. Z punktu widokowego czekał mnie zjazd do miejscowości Izdby, by z niej miłym szuterkiem oraz asfaltem dojechać do drugiego celu tripu, czyli Mogilna. Tu tradycyjnie już trochę pokręciłem się po parku, zajechałem nad tutejszą fontannę i zaliczyłem przerwę na lody z okienka ;). Z miasta pojechałem na ostatni zaplanowany punkt tripu- most kolejowy w Żabnie. Na nim nic się nie zmieniło- jak był tak jest, jedynie krzaków jakby trochę więcej. Obszedłem go w jedną i drugą stronę i trzeba było wracać do Gniezna. Trasa ułożona tak, by ominąć ruchliwą DK 15- Wylatowo, Popielewo, Zieleń, Trzemeszno. Z Trzemeszna miałem sporo terenu- aż do Wierzbiczan, a stąd już asfaltem do Gniezna. W zasadzie powrót od Mogilna to uciekanie przed deszczem. Jeszcze gdy tam byłem zaczęły napływać ciemne chmury- ucieczka była udana aż do wjazdu do Gniezna. Wtedy opad mnie dorwał- krótko bo jakieś 5 minut a i tak zmoczył mnie dość mocno.Zakład "Paroc" w Trzemesznie
Wieża w Dusznie
Jezioro mogileńskie
Most kolejowy w Żabnie
Takie chmury towarzyszyły mi przez większość powrotu
Coś tam przy okazji nakręciłem- pierwszy raz nagrywałem sam siebie więc proszę o wyrozumiałość :)
Kategoria 50-100 Km, Po Kujawsko- Pomorskim
Powrót do płaskiego kręcenia
Niedziela, 5 sierpnia 2018 · dodano: 07.08.2018 | Komentarze 3
Po powrocie z gór czas na ponowne kręcenie po naszej pięknej Wielkopolsce. Poranny wyjazd (po 8) z Maciejem- godzina startu spoko, bo nie kręciliśmy w największym upale. Zrobiliśmy pętelkę przy S5, Czerniejewo, Niechanowo i powrót. Podczas dzisiejszego wyjazdu zaskoczył mnie brak typowego objawu powrotu po górach- jechało się całkiem przyjemnie i bez narzekania "jak tu płasko" :).Warte odnotowania jest kilka cyferek z górskiego urlopu:
- zaliczone 4 tripy (w tym jeden ponad 100 km)
- 24 godziny w siodełku
- przekręcone 324.31 km
- podjechane 8944 m przewyższeń
Urlop w pełni udany, giry miały co robić a oczy rejestrowały każdego dnia ekstra widoczki podczas niezliczonej ilości podjazdów, zjazdów i wizyt na kilku szczytach.
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Ostatni beskidzki trip
Piątek, 3 sierpnia 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 3
Na ostatnią górską jazdę zaplanowaliśmy nieco mniejszy dystans- koło 50 km przy okazji zdobywając dwa okoliczne szczyty- Stożek oraz Czantorię. Mieliśmy z początku asfaltowe napieranie pod górę, super górskie szuterki, jeszcze lepsze i co najważniejsze- przejezdne- ścieżki z mnóstwem kamieni (naturalne rockgardeny :) ). Po zdobyciu Stożka czekał nas przyjemny zjeździk do czeskiej mieścinki Nydek- oczywiście przyjemnym czeskim szuterkiem. Z tej miejscowości mieliśmy już podjazd na Czantorię. A był on chyba najcięższym podjazdem ze wszystkich dni. Niby miał tylko 4 km, ale zaczynaliśmy z pułapu +/- 400 m a kończyliśmy na 950. Jednym słowem- ścianka bez końca, choć podjeżdżalna w pełni. Po drodze były ze dwa postoje, w tym jeden na zatankowanie bidonów z górskiego źródełka ;). Po ukończeniu tego wymagającego podjazdu urządziliśmy przerwę przy schronisku na zasłużone piwo- nie powiem, bo z myślą zimnego browarka na górze podjeżdżało się trochę lepiej :). Po odpoczynku zaliczyliśmy właściwy szczyt Czantorii z wieżą widokową- wiary wuchta i do tego wejście na górę płatne więc czym prędzej ruszyliśmy w dół. Trochę po korzeniach i kamlotach, trochę po stoku narciarskim zjechaliśmy do Ustronia, zatrzymaliśmy się na małe zakupy w Lidlu i pojechaliśmy do Wisły. A stamtąd to już znane asfalty, ponowny podjazd pod prezydencki zameczek i zjazd żółtym szlakiem do Istebnej. Zgodnie stwierdziliśmy, że dzisiejsza jazda była zdecydowanie najlepsza z tygodnia- wreszcie było dużo jazdy a mało prowadzenia więc trip przyniósł duużo frajdy ;).Gdzieś wysoko przy czeskiej granicy
Naturalne kamieniste ścieżki- udało się sprawnie przejechać :)
Stożek zdobyty!
Wspólna fotka na tle gór musiała być
Podjazd na Czantorię- non stop ciężka ścianka
Przy schronisku zimny browarek czekał :)
Czantoria zdobyta!
Prezydenckie rezydencje w Wiśle
Napotkaliśmy pięknie utrzymanego polskiego klasyka :)
Na koniec mieliśmy trochę zabawy na tych hopkach
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Beskidzka wyrypa
Środa, 1 sierpnia 2018 · dodano: 03.08.2018 | Komentarze 0
Na drugi dzień górskich wojaży mieliśmy w planach przejazd trasą pierwszego etapu MTB Trophy ze zdobyciem Wielkiej Raczy w roli głównej. Z Istebnej czekał nas długi asfaltowy podjazd do Koniakowa, następnie spoko techniczny zjazd (zaliczyłem uślizg koła na mokrej trawie- bez gleby). Ujechaliśmy kolejne kilometry i… trafiliśmy na koniec drogi. Musieliśmy przedzierać się przez krzaki, powalone drzewa i przeróżną inną roślinność. Było również zerkanie na mapy- zarówno papierowe jak i na telefonie. Udało nam się w końcu znaleźć taką drogę, na której mogliśmy jechać i nią dotarliśmy w okolice Zwardonia. Tu był zamiar wskoczyć na niebieski szlak i dalej na żółty i dalej już na Wielką Raczę. Mapa swoje, rzeczywistość swoje. Kawałek szlaku przejechaliśmy zaliczając przy tym nawet spoko zjeździk a owy niebieski odbijał nie wiadomo gdzie. Po tych wszystkich przygodach i sporej ilości błądzenia Jacek postanowił wrócić do noclegowni, a ja pojechałem dalej utrzeć nosa beskidzkim szlakom ;). A to zadanie nie należało wcale do prostych- początek zapowiadał się spoko, bo miałem trochę asfaltu- później zaplanowałem powrót na pechowy niebieski. Kolejne kilkadziesiąt minut- może nawet ponad godzinę przedzierałem się nim. A jest on totalnie zapomniany i zarośnięty- beznadziejna sytuacja mnie dopadła. Postanowiłem wdrożyć w życie zasadę „nie ma drogi- to ją zrób” i zrobiłem sobie spacer po 1,5 metrowych chaszczach. Było duuużo prowadzenia roweru a strasznie mało jazdy. Na normalną drogę trafiłem w okolicach Magury- tu po chwili zaczął się asfalcik a następnie żółty szlak prowadzący do Wielkiej Raczy. Z początku wyglądał nawet spoko i dało się długi czas wspinać się na górę, lecz końcowy odcinek to kolejna kamienista masakra i znów czekało mnie prowadzenie. Upór w jakimś stopniu się opłacił i po mnóstwie trudów zawitałem na szczycie. A tam nie zastałem niczego godnego uwagi- ot schronisko, kilka ławek, skromny podeścik widokowy i znak z granicą Państwa. Urządziłem postój na jedzenie po czym ruszyłem czerwonym granicznym szlakiem do Zwardonia. Ten był już przyzwoity bo sporo dało się jechać na szczęście. Lecz żeby nie było do końca różowo- jadąc nim złapał mnie deszcz a wokoło słyszałem burzę- to niezbyt fajna rzecz gdy jest się wysoko w górach. Trudno- jechałem dalej swoje bo przecież trzeba wrócić. Owy deszcz w moment podarował mi niezliczone ilości błota i śliskich kamieni- obyło się na takiej nawierzchni bez gleby i tylko momentami było sprowadzanie. Do Zwardonia miałem już nieco więcej asfaltu, następnie trochę górskich szutrówek zarówno pod górę jak i w dół (90% przejezdne) oraz kolejne pokłady asfaltu aż do Istebnej. 5 km przed miasteczkiem zaliczyłem jeszcze krótką podjazdową ściankę a do noclegowni to już czysta przyjemność zjazdu asfaltem. Wyrypa mimo przygód, prowadzenia roweru, deszczu, burzy i błota nawet mi się podobała. Gdybym nie był tak bardzo uparty pewnie bym odpuścił, a tak satysfakcja z pokonania trasy jest wielka, choć po przyjeździe nie brakowało mi wiele do wyglądu „żywego trupa” :D.Końcówka słynnego podjazdu z MTB Trophy
Przedzieranie się przez takie zarośla to była dziś normalka- tam z dołu przyszliśmy
Początek wspinaczki na Wielką Raczę
I wspomniany szczyt
Widoki z tej "wieży" takie sobie
Po drodze mijałem granicę ze Słowacją
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Pierwsza górska wyprawa z przygodami
Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 01.08.2018 | Komentarze 2
Wreszcie nastał wyczekiwany górski urlop- w poniedziałek miałem 5 godzin jazdy w nieciekawych warunkach PKP z Gniezna do Katowic (szczegóły pomińmy)- z Katowic czekał na mnie Jacek i transportowaliśmy się do Istebnej na zaklepany nocleg.Wieczorem zrodził się plan na następny dzień- miało być super widokowe ok. 70 km z kilkoma szczytami do zaliczenia. Tak więc po śniadaniu i opanowaniu rowerów po podróży ruszyliśmy w drogę. Na „Dzień dobry” czekała nas słuszna wspinaczka na Baranią Górę- ponad 1200 m.n.p.m. Mieliśmy 12 km podjazdu ciągnącego się w nieskończoność i nierzadko musieliśmy prowadzić rowery bo najzwyczajniej nie dało się jechać głównie przez niezliczoną ilość bardzo luźnych kamlotów na ścieżce. Co się dało to oczywiście wjeżdżaliśmy, a reszta cóż… było butowanie :). Jednak widoki z wieży na szczycie wynagrodziły wszystkie trudy wspinaczki- jak to w górach ;). Z Baraniej Góry czekał nas spoko techniczny zjazd po kamlotach i korzeniach, choć podobnie jak podczas wspinaczki- nie wszystko dało się zjechać w siodle. Niemniej sporo radochy dostarczył. I taka jazda bardzo spoko szła aż do mniej więcej 18 km- wtedy podczas kolejnego podjazdu wózek przerzutki zahaczył o szprychę i kolejny hak uśmierciłem. Zapasu nie miałem- po prostu internetowy sklep dał plamę z czasem przesyłki. Pocieszeniem był zasięg w telefonie- zacząłem przeglądać internet żeby znaleźć sklep rowerowy. Szybko, bo już w drugim obdzwonionym mieli jeden jedyny hak do Accenta- poprosiłem o odłożenie i zmuszeni byliśmy dotrzeć do Bielska- Białej. Kolejnym pocieszeniem było to, że mieliśmy większość jazdy w dół więc co byłem w stanie to zjeżdżałem a resztę ‘z buta’. Po zajechaniu do Szczyrku zatrzymaliśmy się na postój przy sklepie i wtedy nie wiadomo skąd Jacek wynalazł kawałek sznurka, przywiązał do swojej sztycy i robiło to za linkę holowniczą aż do Bielska. A lekko nie było bo kilka asfaltowych podjazdów po drodze się trafiło. Wielkie podziękowanie i porządny browar się Tobie za to Jacek należy zdecydowanie! W mieście był szybki serwis roweru i mogliśmy jechać dalej. Powrót identyczną trasą przez Szczyrk na przełęcz Salmopolską- tu po podjeździe postój na zasłużone piwo w cieniu i dalej super asfaltowy zjazd z kilkoma agrafkami do Wisły. Tam odwiedziliśmy sławną skocznię narciarską „Malinka”- robi wrażenie niezaprzeczalnie. Z Wisły już prosto do Istebnej zaliczając bardzo długi podjeździk pod Kubalonkę (nawet dwóch szosowców tam się naprawdę męczyło) i po nim mieliśmy już tylko w dół do naszej miejscówki.
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
64.26 Km
60.00 Km teren
03:07 H
20.62 km/h
Bike: Peak
Solid MTB Przyłęk
Niedziela, 29 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 0
Ósma już edycja Solid MTB odbywała się w Przyłęku- nowa miejscowość w cyklu położona koło Nowego Tomyśla. Dojazd spoko- dostaliśmy od sponsora nowe Renault Clio kombi ;). Samo miejsce zawodów zlokalizowane przyjemnie pomiędzy lasami. Tradycyjnie zrobiłem objazd pierwszych kilometrów trasy- zaskakuje mnie jedynie masakryczna ilość piachu niedługo po starcie.Ustawienie w sektorze jak zwykle przy końcu- sporo wyprzedzania czekało. Gdy już ruszyliśmy czekała na nas chwilowa jazda po asfalcie gdzie trzeba było się mocno spinać, żeby utrzymać się choć w połowie sektora. Po tym nastąpił skręt na wspomniany piach. I tu odpaliłem jakieś turbo- wiara zjeżdżała na lewo i prawo- byle piach ominąć, a ja pięknie samym jego środkiem przebiłem się do przodu (na oko jakieś ¾ ludzi zostawiłem w tyle ;) ). Po wspomnianej piaskownicy typowe Wielkopolskie szerokie leśne ścieżki do tego przez upał kurzyło się tak, że ledwo było widać cokolwiek. Zaraz po tym odcinek z koleinami i do tego nieco błota- na nim tracę, bo jak to ja musiałem wjechać i ugrzęznąć w jedynej kałuży na drodze :D. Dalsze kilometry to już esencja całego cyklu- sporo singielków pomiędzy drzewami, krótkie, sztywne podjazdy, tylko kilka dłuższych no i szybkie, bezpieczne zjeździki. Na którejś z „leśnostrad” tworzy się mała grupa- tak z 6 osób i w sumie spoko się jedzie. Na kolejnym singlowym podjeździe doganiamy następnych i takie tasowanie jest przez dużą część pętli. Pośród owego pociągu jest też czterech z teamu „Profit bike”- liczyłem że odkuję się im za poprzednią edycję w Gostyniu. To zadanie wcale łatwe nie było- po którymś kolejnym podjeździe zniknęli mi z oczu i przez chwilę zabrakło mi powera w nogach. Na szczęście dojechało do mnie dwóch i utworzył się mini zaciąg goniący. Szczególnie jakiś z kategorii Masters od Kaczmarka fajnie nadawał tempo, zachęcał do gonitwy i spoko zmiany wchodziły. W efekcie jeszcze przed rozjazdem doszliśmy poprzednich i pociąg się powiększył. Oczywiście ciągle przejeżdżaliśmy po przyjemnych i typowych sekcjach prosto z XC, więc kolejne dawki frajdy były nieprzerwane ;). W zasadzie kolejnych kilkanaście kilometrów to trochę nudna jazda w 7- osobowej grupce. Dopiero przy końcu pętelki jeden wyskoczył zza wszystkich- spróbowałem utrzymać mu się na kole- udało się i we dwójkę uciekliśmy wszystkim ;). Po wjeździe na pętelkę Giga chwilę jadę sam- nic nowego na najdłuższym dystansie. A później ogarnia mnie zdziwienie bo kilka osób się znajduje i udaje się wyprzedzić. Oprócz tego to miałem trochę nudzących kilometrów a z drugiej strony pełen luz na wszystkich singlach, zjazdach, podjazdach i oczywiście więcej radochy z ich pokonywania. Do tego wszystkiego upał mieliśmy taki, że na każdym z bufetów zaliczałem obowiązkowy chłodzący wodny „prysznic” :). Na metę dojeżdżam bez fajerwerków, 30 sek. za mną dojechał ten, który wyskoczył i porobił wszystkich- uprzejmie podziękowaliśmy sobie za współpracę.
Kolejny udany start za mną, nowa miejscówka bardzo przyjemna jeśli chodzi o trasę. Para w girach jest no i zaliczone dobre przetarcie przed górskim urlopem ;). Tylko szkoda, że teraz miesiąc przerwy od Solida- i zostały już tylko dwa do końca.
Wynik:
17/ 36 Open
7/ 9 M2
Film z przejazdu
Kategoria Z towarzystwem, Maraton, 50-100 Km
55.30 Km
40.00 Km teren
02:29 H
22.27 km/h
Bike: Peak
Dwie terenowe pętelki
Piątek, 27 lipca 2018 · dodano: 28.07.2018 | Komentarze 3
Piątkowy popołudnie po pracy zdecydowanie musiałem spędzić w siodle- w tygodniu tylko raz jeździłem więc wskazane było pokręcić. Trasa to tradycyjna wierzbiczańska wyrypa- zaliczone dwa kółka po tamtejszych ścieżkach, singielkach i pagórach. Nawet niezłe przewyższenia zaliczyłem przy tym wszystkim nieźle się bawiąc ;). Takie spoko przetarcie przed kolejnym Solidem w niedzielę. A wieść niesie, że właśnie zacząłem tydzień urlopu- w niedzielę wspomniany Solid a od poniedziałku to będą same góry i góry ;). Kategoria 50-100 Km
Pięćdziesiątka na dobry sen
Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 25.07.2018 | Komentarze 0
Kategoria 50-100 Km