Info

avatar Tutaj swoje kilometry opisuje micor z Gniezna. Nakręciłem już 57537.78 km z Bikestats w tym 19559.98 km w terenie- co daje 34.00% poza asfaltami. Jeżdżę ze średnią prędkością 21.69 km/h. Więcej o mnie.

2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl

Bike kumple

Mój klub

Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy micor.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:1280.55 km (w terenie 399.00 km; 31.16%)
Czas w ruchu:67:13
Średnia prędkość:19.05 km/h
Maksymalna prędkość:65.12 km/h
Suma podjazdów:11925 m
Maks. tętno maksymalne:190 (97 %)
Maks. tętno średnie:163 (84 %)
Suma kalorii:6323 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:80.03 km i 4h 12m
Więcej statystyk
37.72 Km 20.00 Km teren
01:53 H 20.03 km/h
  • 30.27 km/h Max
  • W górę 115 m
  • Bike: Peak

    Wieczorne dotlenianie po okolicach

    Piątek, 31 sierpnia 2018 · dodano: 02.09.2018 | Komentarze 0



    40.73 Km 20.00 Km teren
    01:44 H 23.50 km/h
  • 46.35 km/h Max
  • W górę 206 m
  • Bike: Peak

    Okoliczne 40 z Norbim i Maciejem

    Wtorek, 28 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 0



    65.47 Km 64.00 Km teren
    02:57 H 22.19 km/h
  • 45.08 km/h Max
  • HRmax 189 ( 97%)
  • HRavg 163 ( 84%)
  • Kalorie 2102
  • W górę 901 m
  • Bike: Peak
      Uczestnicy

    Solid MTB Bodzyniewo

    Niedziela, 26 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 5

    Po miesiącu pauzy od maratonowych zmagań i zaliczonych w tym czasie kilku ekstra turystycznych tripów- przyszedł czas powrotu na Solidowe trasy. Tym razem miejscem zmagań było Bodzyniewo- od kilku znajomych słyszałem, że tutejszy maraton przebiega częściowo po Gogolowym Dolsku, aczkolwiek jest dużo ciekawiej jeśli chodzi o ukształtowanie terenu. Dojazd na miejsce z teamową paczką jak zawsze szybki i komfortowy (przypadła mi rola kierowcy za sterami świeżej Dacii Duster). Na miejscu „standardowy pakiet” przedwyścigowy- przywitania i pogawędki ze znajomymi, kawa, żarciki i sprawdzenie kilku kilometrów trasy.
    Do sektora tradycyjnie zajeżdżam zbyt późno i przyszło mi ustawić się przy końcu- wróżyło to sporo wyprzedzania ;).
    I faktycznie było tak jak powyżej- po starcie zabrałem się do roboty, rozkręciłem wszelakie łożyska w rowerze, spod toczących się opon wydobywał się cudny dźwięk wielkopolskiego szuterku a kolejni ludzie znikali za mną. Pierwszych kilka kilometrów nie wyróżniało się niczym specjalnym- ot, tradycyjna leśna dwupasmówka, na której wszyscy jechali miło i dostojnie. Mnie udało się dogonić kumpla z teamu- Norberta (jako, że jest starszy postanowiłem z szacunku go nie wyprzedzać od razu i grzecznie usiadłem mu na kole :) ). W taki wesoły sposób minęło chwil kilka- aż do pierwszego delikatnego podjazdu, na którym nieco podgoniłem tempo i kolejnych kilku wyprzedziłem. I w zasadzie od tego momentu zaczęło robić się bardzo ciekawie- cieszące oko podjazdy, wywołujące uśmiech zadowolenia zjazdy oraz wprowadzające w stan głębokiej euforii single wijące się pomiędzy drzewostanami ;). O dziwo obyło się bez jakichś wielkich korków na nich. Na jednym z podjazdów zza pleców wyskakuje mi Daniel i jak się później okazało podczas miesięcznej przerwy wykonywał potajemne treningi, które pozwoliły mu na jazdę moim tempem (prawie całą pętelkę przejechaliśmy razem). Po ok. 20 minutach jazdy do mych uszu dobiegł dziwny dźwięk z okolic tylnego koła. Zacząłem spoglądać co jest tego przyczyną- ciał obcych w napędzie nie zauważyłem, koło się kręciło więc jechałem dalej. Po chwili jakiś człowiek o dobrym sercu poinformował mnie, że to tylko linka się przekrzywiła i uderza o szprychy. Czasu na poprawę było mi szkoda, więc resztę kółka miałem prawdziwy koncert zespołu „Linka w szprysze”- szczególną aktywność wykazywały na miękkich biegach (czyt. na podjazdach). Mimo tego swoje trzeba było jechać- kolejne single i następujące po sobie sekcje podjazdowo- zjazdowe zdawały się nie mieć końca, a „płaskiego” było akurat na chwilowe złapanie oddechu. Na 10- tym kilometrze organizator przygotował nie lada atrakcję- super zjazd przy jeziorze (nieco piaszczysty). Piasek na owym zjeździku posiadał magiczną moc przyciągania ludzi- niektórzy turlali się na nim w najdziwniejszych znanych pozycjach, które nawet najlepszym gimnastykom się nie śniły. Jako, że nigdy nie byłem orłem z tej dziedziny, wspomnianej magii się oparłem i czym prędzej szarmancko zjechałem na dół. Po tymże elemencie przyszło pokonywać jeszcze więcej przewyższeń i singli, na których- co tu dużo pisać- szło mi nieco poniżej moich oczekiwań, choć i tak udało mi się kilku minąć. Na jednym z płaskich odcinków utworzył się mini pociąg i całkiem sympatycznie się w nim jechało- wszyscy dawali zmiany i pilnowali dobrego tempa. Żeby nie było za miło- po wyjeździe na odcinek asfaltowy złapałem mały i chwilowy kryzys- nieco mi odjechali ale to co. Był tam jeden kluczowy element- zakręt i po nim podjazd. Na nim mieszkańcy urządzili prawdziwą strefę kibica z fantastycznym dopingiem. No to swoją tradycją pod górę pocisnąłem na stojąco doganiając przy tym uciekinierów ;). Następne kilometry to kolejne zawijasy oraz częściowo znane z Dolska leśne ścieżki- cały czas jechaliśmy grupką. Przy rozjeździe zostaliśmy w czterech- ponownie przyszło mi jechać z teamem „Profit bike”. Na początku drugiej pętelki moja cierpliwość się skończyła i na moment zatrzymałem się by poprawić linkę przerzutki- od razu w napędzie zapanowała błoga cisza ;). Na tej pętli było trochę tasowania- raz ktoś przyspieszył, raz ktoś zostawał. Oczywiście było dużo luźniej, więc mogłem wykorzystywać więcej potencjału „z uda” :). Ostatecznie „Profitów” zostawiłem za sobą. Ostatnie kilometry jechało mi się nieco ciężej- dłuższa prosta i na dodatek trochę wiatru dało się odczuć.

    Wynik:
    23/ 37 Open
    8/ 9 M2



    Przed startem

    Trzeba było się spinać

    I meta!




    36.11 Km 15.00 Km teren
    01:47 H 20.25 km/h
  • 32.69 km/h Max
  • W górę 100 m
  • Bike: Peak

    Luźna 30 z Maciejem

    Piątek, 24 sierpnia 2018 · dodano: 25.08.2018 | Komentarze 0

    Wieczorne dotlenianie przed Bodzyniewem z teamowym kumplem Maciejem po lasach w okolicach Pawłowa. 
    Kategoria <50 Km


    38.75 Km 30.00 Km teren
    01:45 H 22.14 km/h
  • 41.85 km/h Max
  • HRmax 190 ( 97%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 925
  • W górę 370 m
  • Bike: Peak

    Terenowa pętelka

    Czwartek, 23 sierpnia 2018 · dodano: 24.08.2018 | Komentarze 0

    Spoko przetarcie na terenowej pętli przed niedzielnym startem w kolejnym Solidzie
    Jeśli ktoś chciałby obejrzeć wszystkie zdjęcia z wyprawy nad morze (91 zdjęć) - Są tutaj ;)

    Kategoria <50 Km


    33.56 Km 0.00 Km teren
    01:24 H 23.97 km/h
  • 36.50 km/h Max
  • W górę 134 m
  • Bike: Peak

    Wieczorne szosowanie

    Wtorek, 21 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 0

    Kategoria <50 Km


    333.63 Km 5.00 Km teren
    17:02 H 19.59 km/h
  • 39.88 km/h Max
  • W górę 1333 m
  • Bike: Peak
      Uczestnicy

    Nad morze 'na raz', Poznań> Kołobrzeg

    Piątek, 17 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 7

    Piątek oraz sobota były przeze mnie od jakiegoś czasu mocno wyczekiwane- a to dlatego, że czekała mnie w te dni najdłuższa i najcięższa jazda jaką do tej pory miałem zaliczyć. Dokładnie to zgadałem się z Kubą na wspólny wypad nad morze- po dogadaniu terminu, obmyślaniu miejsca docelowego i zakupu biletów na pociąg powrotny można było się przygotować i jechać. W piątkowy wieczór po pracy miałem dojazd PKP do Poznania, z dworca Garbary rzut beretem na spotkanie z Kubą, chwilka przygotowań i ok. 20:30 wyruszyliśmy na podbój polskiego kawałka Bałtyku. Początek mieliśmy przez okołopoznańskie miejscowości- Koziegłowy, Czerwonak, Owińska do Murowanej Gośliny. Miejscami jechaliśmy dosyć ruchliwą główną drogą- na szczęście mieliśmy mocne i bardzo widoczne lampki, więc jazda przebiegała w porządku. Z Murowanej obraliśmy kierunek Rogoźno i dalej Margonin. Jadąc jedynie o świetle lampek klimat był niesamowity- wszystko robi diametralnie inne wrażenie niż za dnia. Cała masa latarni, oświetlonych budynków itp. daje całkiem inne doznania podczas pokonywania kolejnych kilometrów. Najlepszy tego przykład mieliśmy w okolicach Margonina- gdzie wszędzie na horyzoncie było widać świecące na czerwono elektrownie wiatrowe- tamtejsza farma wiatrowa liczy ok. 60 wiatraków więc widok na nie był wręcz kapitalny. Za Margoninem czekała nas jazda doliną Noteci- tu zastaliśmy ożywcze chłodniejsze powietrze, od razu jechało się nieco lepiej ;). Pierwszą krótką przerwę na małe jedzenie zrobiliśmy ok. 97 km w miejscowości Wysoka- szybko uzupełniliśmy nieco kalorii po czym ruszyliśmy dalej. Przed nami była Krajenka (112 km) i dłuższy postój. Były bułki, tradycyjne i obowiązkowe banany oraz kawa. Po takim posiłku ciężko było się ruszyć z ławki ;). W samej Krajence wstąpiliśmy jeszcze na stację- musiałem uzupełnić bidony. Po tym czekało nas 18 km dojazdu do pierwszej ciekawszej atrakcji na trasie- mostu kolejowego nad rzeką Gwda w Jastrowiu. Owy most został wybudowany w 1914 roku i został wysadzony przez wojska niemieckie w 1945 roku. Od tego czasu jest przekrzywiony na jedną stronę a tory już dawno są rozebrane. I skubany nocą robi potworne wrażenie zarówno z nasypu stojąc bezpośrednio przed nim jak i stojąc na dole obok niego- przyznam, że wychodząc zza betonowej podpory mostu i widząc tego przechylonego żelaznego kolosa to aż się go przestraszyłem w pierwszej chwili ;). Z Jastrowia mieliśmy dłuuugą jazdę asfaltem- tu już zmęczenie i brak snu zaczął mi mocno doskwierać- momentami wręcz oczy mi się same zamykały- mimo to trzeba było twardo kręcić. Kolejnym ciekawym punktem na trasie była poradziecka osada w środku lasu- Kłomino. Obecnie z tego „miasta- widmo” niewiele już zostało- jakieś 5 budynków w tym 2 zrujnowane bloki, ale i tak warto było tu zajechać. Z Kłomina kierunek Borne Sulinowo- po drodze odbijamy z drogi, by zobaczyć tamę na rzece Piława- dosyć ciekawie się prezentuje. W Bornem zrobiliśmy mały objazd, zahaczyliśmy o zabytkowy czołg i wstąpiliśmy na kawę z jakiejś budki. Podczas delektowanie się porcją kofeiny co chwila obok przejeżdżały militarne pojazdy- taki urok miasteczka- akurat miał miejsce zlot wielbicieli takowych wehikułów więc multum tego nas mijało :). Z Bornego Sulinowa stopniowo zaczynał się najtrudniejszy etap wyprawy. W zasadzie do Połczyna jakiejś tragedii nie było (w mieście odwiedziliśmy sklep na poranne zakupy), ale dalej to już było nieciekawie. I to w moim przypadku głównie przez widok przed sobą- ponownie same długie asfalty, które nie miały zamiaru się kończyć- w końcówce to już mnie denerwowały :D. Za to zmęczenie trasą całkowicie ustąpiło (choć możliwe, że byłem tak zmęczony, że już nic wtedy nie czułem- trudno mi konkretnie określić ;) ). I w końcu oczom ukazał się znak z nazwą „Ustronie Morskie”- zostało przecięcie drogi krajowej, trochę asfaltu i zobaczyliśmy Bałtyk! Byłem w tym momencie niesamowicie zadowolony z tego wyczynu- ponad 300 km na liczniku, 16 godzin jazdy, ogromny wysiłek, ale warto było się męczyć dla takiej chwili. I kolejne „rowerowe marzenie” zrealizowane :).
    W Ustroniu zrobiliśmy długi odpoczynek po czym pokręciliśmy się po Kołobrzegu i skierowaliśmy się na dworzec, z którego po 19 odjeżdżał nasz pociąg.
    I tak jak z początku pisałem- to była najcięższa jazda jaką do tej pory zrobiłem. I to wcale nie przez dystans, lecz przez zmęczenie i brak snu. Jednak jestem ogromnie zadowolony, że dałem radę to przejechać :).


    Wysadzony most nad Gwdą

    Most nad Gwdą

    Wysadzony most nad Gwdą

    Może do Szwecji? :)

    Jeden z bloków w "mieście- widmo"- Kłominie

    Miasto widmo- Kłomino

    Miasto widmo- Kłomino

    A ten jest zamieszkany

    Ten blok jest zamieszkany

    Tama na rzece Piława

    Tama na rzece Piława

    Dojechaliśmy do Bornego

    Dwa czołgi obok siebie :)

    Dwa czołgi obok siebie :)

    Dwa czołgi obok siebie :)

    Tablica przy zabytkowym czołgu

    Tablica przy zabytkowym czołgu

    Widok na stawy

    Mała przerwa

    Za Połczynem mieliśmy niemal górskie widoczki :)

    Prawie jak w górach

    Prawie jak w górach

    Wreszcie po długim tripie zameldowaliśmy się nad morzem!

    Polski Bałtyk

    Polski Bałtyk

    Polski Bałtyk

    Polski Bałtyk

    Molo w Kołobrzegu

    Molo w Kołobrzegu

    Latarnia w Kołobrzegu

    Latarnia morska Kołobrzeg

    Wyjście z portu

    Fota statku musiała być

    Dworzec Kołobrzeg


    154.82 Km 40.00 Km teren
    07:07 H 21.75 km/h
  • 45.83 km/h Max
  • W górę 606 m
  • Bike: Peak

    Wstrzymać słońce, ruszyć ziemię czyli Gniezno- Toruń

    Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 5

    Środę wolną od pracy musiałem wykorzystać w jedyny słuszny sposób- oczywiście na rowerze kręcąc kolejne kilometry. Wtorkowy wieczór intensywnie myślałem gdzie by się udać- miałem z tym sporo kłopotu. Bo totalnie nie miałem ochoty jechać w miejsca, w których byłem kilka dni temu. Na mocny trening też nie miałem chęci- bardziej na długi dystans i całodzienny trip. Nagle w głowie zaświeciła mi lampka- dlaczego nie wybrać się do miasta, do którego mam zamiar jechać od chyba 4 lat i zawsze było mi nie po drodze. Zobaczyłem mapę, wyrysowałem trasę i byłem gotów by jechać. Owe miasto to polska stolica pierników i miasto Mikołaja Kopernika- oczywiście mowa o Toruniu. Początek miałem identyczny jak w sobotę- przez Wierzbiczany, Trzemeszno, Duszno do Mogilna. Za Mogilnem zaczęły się nieznane dla mnie drogi- w większości asfaltowe, choć zdarzało się jechać leśnymi ścieżkami czy też szutrem. Droga do Janikowa poszło w miarę szybko i sprawnie. Widoki miałem typowe dla tamtych rejonów- po jednej stronie hałda, po drugiej pola i kominy. Przed Janikowem czekał mnie oczywiście przejazd nad jeziorem Pakoskim- niezmiennie ten widok robi wrażenie. Przez Janikowo przejeżdżam dość szybko- z jednym krótkim postojem przy zakładach „Janikosoda”, by dalej skierować się do Inowrocławia. Tu czekała mnie jazda ścieżką wzdłuż torów kolejowych- całkiem przyjemna ;). Ścieżką tą dojechałem do parku solankowego i tamtejsze tężnie. Przy nich urządziłem nieco dłuższą przerwę na uzupełnienie spalonych kalorii i inhalacje solankowe- czuć było zupełnie inne powietrze w otoczeniu tężni. Z Inowrocławia to już miałem całkowicie nieznane mi drogi- najpierw do Gniewkowa i dalej lasami do Suchatówki. Tu wstąpiłem na stację benzynową by uzupełnić bidony- przy stacji na trawniku stał mały samolot, zdjęcie musiało być ;). Tu musiałem też nieco zmienić końcowy etap dojazdu do Torunia. Do lasu- którym miałem jechać- był niestety zakaz wjazdu i to w każdej jednej ścieżce do niego prowadzącej. Stwierdziłem, że to chyba jakieś poważne zakazy, więc odpuściłem. Za to ze stacji wynalazłem 2 km singielka w lesie- jechało się nim naprawdę przyjemnie, ale niestety się skończył i byłem zmuszony 5 km pokonać dość ruchliwą DK 15. To mi się zupełnie nie uśmiechało, ale co zrobić- miałem tylko nadzieję, że żadne auto mnie nie zmiecie z drogi. Po tym dość nieprzyjemnym kawałku ponownie wskoczyłem do lasu, którym dojechałem do Małej Nieszawki i następnie do Torunia. A w mieście na początek udałem się na punkcik widokowy przy Wiśle. Widać z niego sporą część Starego Miasta- z okazałymi zabytkowymi murami i kościołami na czele- robi spoko wrażenie, podobało mi się bardzo. Dalej przejazd mostem nad rzeką, trochę pokręciłem się po starówce. Na rynku wuchtę wiary, że ciężko się poruszać tam rowerem- szybkie fotki i ewakuowałem się w kierunku kolejnych punktów do zaliczenia. Była wśród nich Krzywa Wieża- i też robi wrażenie takie odchylenie od pionu w dodatku w otoczeniu starych murów ;). Kolejnym punktem do zobaczenia był stadion żużlowy „Motoarena”. Trochę pokręciłem się przy nim szukając przy tym jakiejś otwartej bramy, by spojrzeć również jak wygląda w środku. Znalazłem jedną jedyną otwartą na tyłach i oczywiście wjechałem do środka (trochę strachu miałem czy ktoś tam pilnuje, ale nikogo nie było). Porobiłem kilka zdjęć, popatrzyłem jeszcze z zewnątrz by nacieszyć oczy widokiem pięknego stadionu (gdybym choć trochę nie interesował się żużlem pewnie aż tak wielkiego wrażenie ten obiekt by na mnie nie zrobił, ale że się interesuję to on jest dla mnie cudowny ;) ). Spod stadionu ruszyłem w drogą na dworzec- zahaczyłem jeszcze o Planetarium, bulwar nad Wisłą (również wuchta wiary i szybka ewakuacja była) oraz ruiny Zamku Dybowskiego. Na dworcu zakup biletu, kawa i nieco czekania miałem. Za to pociąg do Gniezna miałem pierwsza klasa, czysty wagon, miejsce do powieszenia roweru, klimatyzacja… Full wypas :). W Gnieźnie zameldowałem się ok. 21. Czyli wyszedł świetny całodzienny trip z fajnymi miejscówkami po drodze, dawno takiego nie robiłem i cieszę się bardzo, że ruszyłem zadek i pojechałem w nieznane ;).



    Jezioro Pakoskie


    Zakłady "Janikosoda"






    Opuszczona kolejowa wieża ciśnień w Inowrocławiu








    W końcu u celu ;)


    Widok na starówkę












    Krzywa wieża




    Przy galerii handlowej spotkałem takie auto- chyba z jakiegoś filmu ;)


    Stadion żużlowy "Motoarena"





    Motoarena w środku

    Motoarena

    Planetarium
    Planetarium w Toruniu

    Parowóź przy dworcu

    Stacja Toruń główny

    Stacji ciąg dalszy

    W banie do Gniezna full komforcik ;)
    Rower w pociągu

    Znów kilka minut nakręciłem



    81.63 Km 50.00 Km teren
    03:26 H 23.78 km/h
  • 42.87 km/h Max
  • HRmax 165 ( 85%)
  • HRavg 124 ( 63%)
  • Kalorie 1662
  • W górę 299 m
  • Bike: Peak

    Przez Promno do Pobiedzisk

    Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 3

    Dziś jazda z cyklu "gdzie rower poniesie". Z Gniezna do Gębarzewa, odbicie na Pawłowo. Tu skręciłem w las z myślą- zobaczę gdzie wyjadę. Jechało się bardzo przyjemnie leśnymi ścieżkami wśród drzew, przy pięknym słońcu i słysząc tylko ćwierkanie ptaków oraz szum napompowanych Maxxisów ;). Napawając się tymi okolicznościami nawet nie zorientowałem się jak mijały kolejne kilometry i wyjechałem w Jeziercach. Tam skierowałem się w stronę wąwozu w Nowej Górce- był zjeździk, podjeździk i wyjazd na kawałek asfaltu w Kociałkowej Górce. Tu już tradycyjnie odbicie w ścieżki PK Promno. Na wjeździe zadzwoniłem do Grigora- kręcił w okolicach Wierzenicy z Anią, chwilę pogadaliśmy, przy okazji polecił mi dobrą budkę z lodami w Pobiedziskach- Pozdro!. Po skończonej rozmowie pokręciłem jeszcze po Promnie, wyjechałem na szosę Pobiedziska- Kostrzyn i pojechałem na polecone lody- no i rzeczywiście były spoko- dzięki Grigor za wskazanie miejscówki! Z miasta wymyślałem trasę, by mieć mało asfaltu i dużo terenu- dojazd do Gołunina "po szarym", skręt w teren- przebijanie się szutrem i po łące do Imielna. Dalej Chwałkówko, odbicie w las i przez Przyborowo oraz Mnichowo do Gniezna. 



    Takie drogi towarzyszyły mi przez większość dzisiejszego wyjazdu


    Czasami trzeba było omijać "atrakcje"


    Przerwa na ochłodę


    Rowerem da się nawet po łące! :)
    Kategoria 50-100 Km


    80.36 Km 30.00 Km teren
    03:37 H 22.22 km/h
  • 45.66 km/h Max
  • HRmax 161 ( 82%)
  • HRavg 121 ( 62%)
  • Kalorie 1634
  • W górę 456 m
  • Bike: Peak

    Sobotnie 80 km z kilkoma atrakcjami

    Sobota, 11 sierpnia 2018 · dodano: 12.08.2018 | Komentarze 5

    Plan na dzisiejszą jazdę zakładał nieco dłuższego tripa. Trochę główkowania było, bo nie chciałem za bardzo znów jechać po odwiedzanych przed chwilą miejscach- ostatecznie padło na jazdę przy granicy Wielkopolski i Kujawsko- Pomorskiego i zaliczenie kilku ciekawszych miejsc. Z początku czekała mnie jazda przy obwodnicy Gniezna aż do Jankowa. Przejazd przez tradycyjne w tym miejscu pagórki odpuściłem, gdyż dziś nie były one zupełnie jakimkolwiek celem. Przejechałem wszystko górą i skierowałem się w stronę Trzemeszna. Tam było sporo asfaltu oraz przejazd ścieżką wzdłuż 'krajówki'- ową ścieżką jeżdżę bardzo rzadko, ale przyznaję, że jest nawet w porządku wybudowana. Z Trzemeszna to dojazd do Kierzkowa, skręt w kierunku Wydartowa, by po chwili wjechać w terenowy wariant dojazdu do wieży widokowej w Dusznie. Szczęście dopisało- nikogo poza mną nie było więc miałem błogą ciszę i spokój. Korzystając z tych okoliczności w spokoju urządziłem postój, wszedłem na wieżę i porobiłem zdjęcia. Z punktu widokowego czekał mnie zjazd do miejscowości Izdby, by z niej miłym szuterkiem oraz asfaltem dojechać do drugiego celu tripu, czyli Mogilna. Tu tradycyjnie już trochę pokręciłem się po parku, zajechałem nad tutejszą fontannę i zaliczyłem przerwę na lody z okienka ;). Z miasta pojechałem na ostatni zaplanowany punkt tripu- most kolejowy w Żabnie. Na nim nic się nie zmieniło- jak był tak jest, jedynie krzaków jakby trochę więcej. Obszedłem go w jedną i drugą stronę i trzeba było wracać do Gniezna. Trasa ułożona tak, by ominąć ruchliwą DK 15- Wylatowo, Popielewo, Zieleń, Trzemeszno. Z Trzemeszna miałem sporo terenu- aż do Wierzbiczan, a stąd już asfaltem do Gniezna. W zasadzie powrót od Mogilna to uciekanie przed deszczem. Jeszcze gdy tam byłem zaczęły napływać ciemne chmury- ucieczka była udana aż do wjazdu do Gniezna. Wtedy opad mnie dorwał- krótko bo jakieś 5 minut a i tak zmoczył mnie dość mocno.



    Zakład "Paroc" w Trzemesznie


    Wieża w Dusznie






    Jezioro mogileńskie








    Most kolejowy w Żabnie


    Takie chmury towarzyszyły mi przez większość powrotu




    Coś tam przy okazji nakręciłem- pierwszy raz nagrywałem sam siebie więc proszę o wyrozumiałość :)