Info












Kategorie bloga
Na tym jeżdżę
Strava
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2021, Marzec4 - 6
- 2020, Lipiec4 - 3
- 2020, Czerwiec6 - 8
- 2020, Maj8 - 19
- 2020, Kwiecień5 - 23
- 2020, Marzec1 - 2
- 2019, Październik2 - 4
- 2019, Wrzesień3 - 2
- 2019, Sierpień8 - 30
- 2019, Lipiec3 - 2
- 2019, Czerwiec5 - 13
- 2019, Maj15 - 15
- 2019, Kwiecień14 - 26
- 2019, Marzec8 - 18
- 2019, Luty6 - 11
- 2019, Styczeń5 - 12
- 2018, Grudzień3 - 6
- 2018, Listopad3 - 11
- 2018, Październik9 - 13
- 2018, Wrzesień13 - 13
- 2018, Sierpień16 - 34
- 2018, Lipiec16 - 13
- 2018, Czerwiec15 - 8
- 2018, Maj16 - 22
- 2018, Kwiecień13 - 16
- 2018, Marzec13 - 18
- 2018, Luty12 - 23
- 2018, Styczeń15 - 28
- 2017, Grudzień10 - 13
- 2017, Listopad10 - 11
- 2017, Październik11 - 8
- 2017, Wrzesień12 - 21
- 2017, Sierpień17 - 31
- 2017, Lipiec17 - 15
- 2017, Czerwiec14 - 20
- 2017, Maj16 - 18
- 2017, Kwiecień13 - 10
- 2017, Marzec13 - 14
- 2017, Luty1 - 3
- 2017, Styczeń5 - 11
- 2016, Grudzień5 - 3
- 2016, Listopad2 - 1
- 2016, Październik5 - 2
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 21
- 2016, Lipiec18 - 7
- 2016, Czerwiec21 - 21
- 2016, Maj21 - 37
- 2016, Kwiecień19 - 20
- 2016, Marzec17 - 32
- 2016, Luty15 - 10
- 2016, Styczeń7 - 12
- 2015, Styczeń6 - 21
- 2014, Grudzień2 - 6
- 2014, Listopad2 - 6
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień7 - 0
- 2014, Sierpień6 - 12
- 2014, Lipiec18 - 9
- 2014, Czerwiec17 - 23
- 2014, Maj22 - 26
- 2014, Kwiecień16 - 65
- 2014, Marzec14 - 61
- 2014, Luty15 - 40
- 2014, Styczeń4 - 11
- 2013, Grudzień4 - 4
- 2013, Październik7 - 2
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 12
- 2013, Lipiec27 - 67
- 2013, Czerwiec16 - 11
- 2013, Maj13 - 6
- 2013, Kwiecień13 - 4
- 2013, Marzec4 - 6
- 2013, Luty2 - 2
- 2013, Styczeń2 - 5
- 2012, Grudzień3 - 6
- 2012, Listopad3 - 6
- 2012, Październik4 - 7
- 2012, Wrzesień17 - 27
- 2012, Sierpień17 - 16
- 2012, Lipiec17 - 37
- 2012, Czerwiec20 - 45
- 2012, Maj20 - 41
- 2012, Kwiecień18 - 57
- 2012, Marzec17 - 67
- 2012, Luty11 - 23
- 2012, Styczeń10 - 18
- 2011, Grudzień10 - 17
- 2011, Listopad6 - 10
- 2011, Październik9 - 16
- 2011, Wrzesień16 - 37
- 2011, Sierpień20 - 31
- 2011, Lipiec16 - 13
- 2011, Czerwiec20 - 24
- 2011, Maj19 - 15
- 2011, Kwiecień14 - 20
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty1 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
Z towarzystwem
Dystans całkowity: | 25711.19 km (w terenie 8585.55 km; 33.39%) |
Czas w ruchu: | 1209:14 |
Średnia prędkość: | 21.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.94 km/h |
Suma podjazdów: | 57262 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 180 (89 %) |
Suma kalorii: | 177905 kcal |
Liczba aktywności: | 330 |
Średnio na aktywność: | 77.91 km i 3h 39m |
Więcej statystyk |
Nad morze 'na raz', Poznań> Kołobrzeg
Piątek, 17 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 7
Piątek oraz sobota były przeze mnie od jakiegoś czasu mocno wyczekiwane- a to dlatego, że czekała mnie w te dni najdłuższa i najcięższa jazda jaką do tej pory miałem zaliczyć. Dokładnie to zgadałem się z Kubą na wspólny wypad nad morze- po dogadaniu terminu, obmyślaniu miejsca docelowego i zakupu biletów na pociąg powrotny można było się przygotować i jechać. W piątkowy wieczór po pracy miałem dojazd PKP do Poznania, z dworca Garbary rzut beretem na spotkanie z Kubą, chwilka przygotowań i ok. 20:30 wyruszyliśmy na podbój polskiego kawałka Bałtyku. Początek mieliśmy przez okołopoznańskie miejscowości- Koziegłowy, Czerwonak, Owińska do Murowanej Gośliny. Miejscami jechaliśmy dosyć ruchliwą główną drogą- na szczęście mieliśmy mocne i bardzo widoczne lampki, więc jazda przebiegała w porządku. Z Murowanej obraliśmy kierunek Rogoźno i dalej Margonin. Jadąc jedynie o świetle lampek klimat był niesamowity- wszystko robi diametralnie inne wrażenie niż za dnia. Cała masa latarni, oświetlonych budynków itp. daje całkiem inne doznania podczas pokonywania kolejnych kilometrów. Najlepszy tego przykład mieliśmy w okolicach Margonina- gdzie wszędzie na horyzoncie było widać świecące na czerwono elektrownie wiatrowe- tamtejsza farma wiatrowa liczy ok. 60 wiatraków więc widok na nie był wręcz kapitalny. Za Margoninem czekała nas jazda doliną Noteci- tu zastaliśmy ożywcze chłodniejsze powietrze, od razu jechało się nieco lepiej ;). Pierwszą krótką przerwę na małe jedzenie zrobiliśmy ok. 97 km w miejscowości Wysoka- szybko uzupełniliśmy nieco kalorii po czym ruszyliśmy dalej. Przed nami była Krajenka (112 km) i dłuższy postój. Były bułki, tradycyjne i obowiązkowe banany oraz kawa. Po takim posiłku ciężko było się ruszyć z ławki ;). W samej Krajence wstąpiliśmy jeszcze na stację- musiałem uzupełnić bidony. Po tym czekało nas 18 km dojazdu do pierwszej ciekawszej atrakcji na trasie- mostu kolejowego nad rzeką Gwda w Jastrowiu. Owy most został wybudowany w 1914 roku i został wysadzony przez wojska niemieckie w 1945 roku. Od tego czasu jest przekrzywiony na jedną stronę a tory już dawno są rozebrane. I skubany nocą robi potworne wrażenie zarówno z nasypu stojąc bezpośrednio przed nim jak i stojąc na dole obok niego- przyznam, że wychodząc zza betonowej podpory mostu i widząc tego przechylonego żelaznego kolosa to aż się go przestraszyłem w pierwszej chwili ;). Z Jastrowia mieliśmy dłuuugą jazdę asfaltem- tu już zmęczenie i brak snu zaczął mi mocno doskwierać- momentami wręcz oczy mi się same zamykały- mimo to trzeba było twardo kręcić. Kolejnym ciekawym punktem na trasie była poradziecka osada w środku lasu- Kłomino. Obecnie z tego „miasta- widmo” niewiele już zostało- jakieś 5 budynków w tym 2 zrujnowane bloki, ale i tak warto było tu zajechać. Z Kłomina kierunek Borne Sulinowo- po drodze odbijamy z drogi, by zobaczyć tamę na rzece Piława- dosyć ciekawie się prezentuje. W Bornem zrobiliśmy mały objazd, zahaczyliśmy o zabytkowy czołg i wstąpiliśmy na kawę z jakiejś budki. Podczas delektowanie się porcją kofeiny co chwila obok przejeżdżały militarne pojazdy- taki urok miasteczka- akurat miał miejsce zlot wielbicieli takowych wehikułów więc multum tego nas mijało :). Z Bornego Sulinowa stopniowo zaczynał się najtrudniejszy etap wyprawy. W zasadzie do Połczyna jakiejś tragedii nie było (w mieście odwiedziliśmy sklep na poranne zakupy), ale dalej to już było nieciekawie. I to w moim przypadku głównie przez widok przed sobą- ponownie same długie asfalty, które nie miały zamiaru się kończyć- w końcówce to już mnie denerwowały :D. Za to zmęczenie trasą całkowicie ustąpiło (choć możliwe, że byłem tak zmęczony, że już nic wtedy nie czułem- trudno mi konkretnie określić ;) ). I w końcu oczom ukazał się znak z nazwą „Ustronie Morskie”- zostało przecięcie drogi krajowej, trochę asfaltu i zobaczyliśmy Bałtyk! Byłem w tym momencie niesamowicie zadowolony z tego wyczynu- ponad 300 km na liczniku, 16 godzin jazdy, ogromny wysiłek, ale warto było się męczyć dla takiej chwili. I kolejne „rowerowe marzenie” zrealizowane :).W Ustroniu zrobiliśmy długi odpoczynek po czym pokręciliśmy się po Kołobrzegu i skierowaliśmy się na dworzec, z którego po 19 odjeżdżał nasz pociąg.
I tak jak z początku pisałem- to była najcięższa jazda jaką do tej pory zrobiłem. I to wcale nie przez dystans, lecz przez zmęczenie i brak snu. Jednak jestem ogromnie zadowolony, że dałem radę to przejechać :).
Wysadzony most nad Gwdą



Jeden z bloków w "mieście- widmo"- Kłominie


A ten jest zamieszkany

Tama na rzece Piława


Dwa czołgi obok siebie :)






Za Połczynem mieliśmy niemal górskie widoczki :)


Wreszcie po długim tripie zameldowaliśmy się nad morzem!




Molo w Kołobrzegu

Latarnia w Kołobrzegu




Kategoria >200 Km, Z towarzystwem
Powrót do płaskiego kręcenia
Niedziela, 5 sierpnia 2018 · dodano: 07.08.2018 | Komentarze 3
Po powrocie z gór czas na ponowne kręcenie po naszej pięknej Wielkopolsce. Poranny wyjazd (po 8) z Maciejem- godzina startu spoko, bo nie kręciliśmy w największym upale. Zrobiliśmy pętelkę przy S5, Czerniejewo, Niechanowo i powrót. Podczas dzisiejszego wyjazdu zaskoczył mnie brak typowego objawu powrotu po górach- jechało się całkiem przyjemnie i bez narzekania "jak tu płasko" :).Warte odnotowania jest kilka cyferek z górskiego urlopu:
- zaliczone 4 tripy (w tym jeden ponad 100 km)
- 24 godziny w siodełku
- przekręcone 324.31 km
- podjechane 8944 m przewyższeń
Urlop w pełni udany, giry miały co robić a oczy rejestrowały każdego dnia ekstra widoczki podczas niezliczonej ilości podjazdów, zjazdów i wizyt na kilku szczytach.
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Ostatni beskidzki trip
Piątek, 3 sierpnia 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 3
Na ostatnią górską jazdę zaplanowaliśmy nieco mniejszy dystans- koło 50 km przy okazji zdobywając dwa okoliczne szczyty- Stożek oraz Czantorię. Mieliśmy z początku asfaltowe napieranie pod górę, super górskie szuterki, jeszcze lepsze i co najważniejsze- przejezdne- ścieżki z mnóstwem kamieni (naturalne rockgardeny :) ). Po zdobyciu Stożka czekał nas przyjemny zjeździk do czeskiej mieścinki Nydek- oczywiście przyjemnym czeskim szuterkiem. Z tej miejscowości mieliśmy już podjazd na Czantorię. A był on chyba najcięższym podjazdem ze wszystkich dni. Niby miał tylko 4 km, ale zaczynaliśmy z pułapu +/- 400 m a kończyliśmy na 950. Jednym słowem- ścianka bez końca, choć podjeżdżalna w pełni. Po drodze były ze dwa postoje, w tym jeden na zatankowanie bidonów z górskiego źródełka ;). Po ukończeniu tego wymagającego podjazdu urządziliśmy przerwę przy schronisku na zasłużone piwo- nie powiem, bo z myślą zimnego browarka na górze podjeżdżało się trochę lepiej :). Po odpoczynku zaliczyliśmy właściwy szczyt Czantorii z wieżą widokową- wiary wuchta i do tego wejście na górę płatne więc czym prędzej ruszyliśmy w dół. Trochę po korzeniach i kamlotach, trochę po stoku narciarskim zjechaliśmy do Ustronia, zatrzymaliśmy się na małe zakupy w Lidlu i pojechaliśmy do Wisły. A stamtąd to już znane asfalty, ponowny podjazd pod prezydencki zameczek i zjazd żółtym szlakiem do Istebnej. Zgodnie stwierdziliśmy, że dzisiejsza jazda była zdecydowanie najlepsza z tygodnia- wreszcie było dużo jazdy a mało prowadzenia więc trip przyniósł duużo frajdy ;).
Gdzieś wysoko przy czeskiej granicy

Naturalne kamieniste ścieżki- udało się sprawnie przejechać :)


Stożek zdobyty!


Wspólna fotka na tle gór musiała być


Podjazd na Czantorię- non stop ciężka ścianka


Przy schronisku zimny browarek czekał :)

Czantoria zdobyta!




Prezydenckie rezydencje w Wiśle


Napotkaliśmy pięknie utrzymanego polskiego klasyka :)


Na koniec mieliśmy trochę zabawy na tych hopkach


Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Beskidzka wyrypa
Środa, 1 sierpnia 2018 · dodano: 03.08.2018 | Komentarze 0
Na drugi dzień górskich wojaży mieliśmy w planach przejazd trasą pierwszego etapu MTB Trophy ze zdobyciem Wielkiej Raczy w roli głównej. Z Istebnej czekał nas długi asfaltowy podjazd do Koniakowa, następnie spoko techniczny zjazd (zaliczyłem uślizg koła na mokrej trawie- bez gleby). Ujechaliśmy kolejne kilometry i… trafiliśmy na koniec drogi. Musieliśmy przedzierać się przez krzaki, powalone drzewa i przeróżną inną roślinność. Było również zerkanie na mapy- zarówno papierowe jak i na telefonie. Udało nam się w końcu znaleźć taką drogę, na której mogliśmy jechać i nią dotarliśmy w okolice Zwardonia. Tu był zamiar wskoczyć na niebieski szlak i dalej na żółty i dalej już na Wielką Raczę. Mapa swoje, rzeczywistość swoje. Kawałek szlaku przejechaliśmy zaliczając przy tym nawet spoko zjeździk a owy niebieski odbijał nie wiadomo gdzie. Po tych wszystkich przygodach i sporej ilości błądzenia Jacek postanowił wrócić do noclegowni, a ja pojechałem dalej utrzeć nosa beskidzkim szlakom ;). A to zadanie nie należało wcale do prostych- początek zapowiadał się spoko, bo miałem trochę asfaltu- później zaplanowałem powrót na pechowy niebieski. Kolejne kilkadziesiąt minut- może nawet ponad godzinę przedzierałem się nim. A jest on totalnie zapomniany i zarośnięty- beznadziejna sytuacja mnie dopadła. Postanowiłem wdrożyć w życie zasadę „nie ma drogi- to ją zrób” i zrobiłem sobie spacer po 1,5 metrowych chaszczach. Było duuużo prowadzenia roweru a strasznie mało jazdy. Na normalną drogę trafiłem w okolicach Magury- tu po chwili zaczął się asfalcik a następnie żółty szlak prowadzący do Wielkiej Raczy. Z początku wyglądał nawet spoko i dało się długi czas wspinać się na górę, lecz końcowy odcinek to kolejna kamienista masakra i znów czekało mnie prowadzenie. Upór w jakimś stopniu się opłacił i po mnóstwie trudów zawitałem na szczycie. A tam nie zastałem niczego godnego uwagi- ot schronisko, kilka ławek, skromny podeścik widokowy i znak z granicą Państwa. Urządziłem postój na jedzenie po czym ruszyłem czerwonym granicznym szlakiem do Zwardonia. Ten był już przyzwoity bo sporo dało się jechać na szczęście. Lecz żeby nie było do końca różowo- jadąc nim złapał mnie deszcz a wokoło słyszałem burzę- to niezbyt fajna rzecz gdy jest się wysoko w górach. Trudno- jechałem dalej swoje bo przecież trzeba wrócić. Owy deszcz w moment podarował mi niezliczone ilości błota i śliskich kamieni- obyło się na takiej nawierzchni bez gleby i tylko momentami było sprowadzanie. Do Zwardonia miałem już nieco więcej asfaltu, następnie trochę górskich szutrówek zarówno pod górę jak i w dół (90% przejezdne) oraz kolejne pokłady asfaltu aż do Istebnej. 5 km przed miasteczkiem zaliczyłem jeszcze krótką podjazdową ściankę a do noclegowni to już czysta przyjemność zjazdu asfaltem. Wyrypa mimo przygód, prowadzenia roweru, deszczu, burzy i błota nawet mi się podobała. Gdybym nie był tak bardzo uparty pewnie bym odpuścił, a tak satysfakcja z pokonania trasy jest wielka, choć po przyjeździe nie brakowało mi wiele do wyglądu „żywego trupa” :D.

Końcówka słynnego podjazdu z MTB Trophy



Przedzieranie się przez takie zarośla to była dziś normalka- tam z dołu przyszliśmy


Początek wspinaczki na Wielką Raczę

I wspomniany szczyt



Widoki z tej "wieży" takie sobie



Po drodze mijałem granicę ze Słowacją

Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
Pierwsza górska wyprawa z przygodami
Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 01.08.2018 | Komentarze 2
Wreszcie nastał wyczekiwany górski urlop- w poniedziałek miałem 5 godzin jazdy w nieciekawych warunkach PKP z Gniezna do Katowic (szczegóły pomińmy)- z Katowic czekał na mnie Jacek i transportowaliśmy się do Istebnej na zaklepany nocleg.Wieczorem zrodził się plan na następny dzień- miało być super widokowe ok. 70 km z kilkoma szczytami do zaliczenia. Tak więc po śniadaniu i opanowaniu rowerów po podróży ruszyliśmy w drogę. Na „Dzień dobry” czekała nas słuszna wspinaczka na Baranią Górę- ponad 1200 m.n.p.m. Mieliśmy 12 km podjazdu ciągnącego się w nieskończoność i nierzadko musieliśmy prowadzić rowery bo najzwyczajniej nie dało się jechać głównie przez niezliczoną ilość bardzo luźnych kamlotów na ścieżce. Co się dało to oczywiście wjeżdżaliśmy, a reszta cóż… było butowanie :). Jednak widoki z wieży na szczycie wynagrodziły wszystkie trudy wspinaczki- jak to w górach ;). Z Baraniej Góry czekał nas spoko techniczny zjazd po kamlotach i korzeniach, choć podobnie jak podczas wspinaczki- nie wszystko dało się zjechać w siodle. Niemniej sporo radochy dostarczył. I taka jazda bardzo spoko szła aż do mniej więcej 18 km- wtedy podczas kolejnego podjazdu wózek przerzutki zahaczył o szprychę i kolejny hak uśmierciłem. Zapasu nie miałem- po prostu internetowy sklep dał plamę z czasem przesyłki. Pocieszeniem był zasięg w telefonie- zacząłem przeglądać internet żeby znaleźć sklep rowerowy. Szybko, bo już w drugim obdzwonionym mieli jeden jedyny hak do Accenta- poprosiłem o odłożenie i zmuszeni byliśmy dotrzeć do Bielska- Białej. Kolejnym pocieszeniem było to, że mieliśmy większość jazdy w dół więc co byłem w stanie to zjeżdżałem a resztę ‘z buta’. Po zajechaniu do Szczyrku zatrzymaliśmy się na postój przy sklepie i wtedy nie wiadomo skąd Jacek wynalazł kawałek sznurka, przywiązał do swojej sztycy i robiło to za linkę holowniczą aż do Bielska. A lekko nie było bo kilka asfaltowych podjazdów po drodze się trafiło. Wielkie podziękowanie i porządny browar się Tobie za to Jacek należy zdecydowanie! W mieście był szybki serwis roweru i mogliśmy jechać dalej. Powrót identyczną trasą przez Szczyrk na przełęcz Salmopolską- tu po podjeździe postój na zasłużone piwo w cieniu i dalej super asfaltowy zjazd z kilkoma agrafkami do Wisły. Tam odwiedziliśmy sławną skocznię narciarską „Malinka”- robi wrażenie niezaprzeczalnie. Z Wisły już prosto do Istebnej zaliczając bardzo długi podjeździk pod Kubalonkę (nawet dwóch szosowców tam się naprawdę męczyło) i po nim mieliśmy już tylko w dół do naszej miejscówki.


















Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
64.26 Km
60.00 Km teren
03:07 H
20.62 km/h
Bike: Peak
Solid MTB Przyłęk
Niedziela, 29 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 0
Ósma już edycja Solid MTB odbywała się w Przyłęku- nowa miejscowość w cyklu położona koło Nowego Tomyśla. Dojazd spoko- dostaliśmy od sponsora nowe Renault Clio kombi ;). Samo miejsce zawodów zlokalizowane przyjemnie pomiędzy lasami. Tradycyjnie zrobiłem objazd pierwszych kilometrów trasy- zaskakuje mnie jedynie masakryczna ilość piachu niedługo po starcie.Ustawienie w sektorze jak zwykle przy końcu- sporo wyprzedzania czekało. Gdy już ruszyliśmy czekała na nas chwilowa jazda po asfalcie gdzie trzeba było się mocno spinać, żeby utrzymać się choć w połowie sektora. Po tym nastąpił skręt na wspomniany piach. I tu odpaliłem jakieś turbo- wiara zjeżdżała na lewo i prawo- byle piach ominąć, a ja pięknie samym jego środkiem przebiłem się do przodu (na oko jakieś ¾ ludzi zostawiłem w tyle ;) ). Po wspomnianej piaskownicy typowe Wielkopolskie szerokie leśne ścieżki do tego przez upał kurzyło się tak, że ledwo było widać cokolwiek. Zaraz po tym odcinek z koleinami i do tego nieco błota- na nim tracę, bo jak to ja musiałem wjechać i ugrzęznąć w jedynej kałuży na drodze :D. Dalsze kilometry to już esencja całego cyklu- sporo singielków pomiędzy drzewami, krótkie, sztywne podjazdy, tylko kilka dłuższych no i szybkie, bezpieczne zjeździki. Na którejś z „leśnostrad” tworzy się mała grupa- tak z 6 osób i w sumie spoko się jedzie. Na kolejnym singlowym podjeździe doganiamy następnych i takie tasowanie jest przez dużą część pętli. Pośród owego pociągu jest też czterech z teamu „Profit bike”- liczyłem że odkuję się im za poprzednią edycję w Gostyniu. To zadanie wcale łatwe nie było- po którymś kolejnym podjeździe zniknęli mi z oczu i przez chwilę zabrakło mi powera w nogach. Na szczęście dojechało do mnie dwóch i utworzył się mini zaciąg goniący. Szczególnie jakiś z kategorii Masters od Kaczmarka fajnie nadawał tempo, zachęcał do gonitwy i spoko zmiany wchodziły. W efekcie jeszcze przed rozjazdem doszliśmy poprzednich i pociąg się powiększył. Oczywiście ciągle przejeżdżaliśmy po przyjemnych i typowych sekcjach prosto z XC, więc kolejne dawki frajdy były nieprzerwane ;). W zasadzie kolejnych kilkanaście kilometrów to trochę nudna jazda w 7- osobowej grupce. Dopiero przy końcu pętelki jeden wyskoczył zza wszystkich- spróbowałem utrzymać mu się na kole- udało się i we dwójkę uciekliśmy wszystkim ;). Po wjeździe na pętelkę Giga chwilę jadę sam- nic nowego na najdłuższym dystansie. A później ogarnia mnie zdziwienie bo kilka osób się znajduje i udaje się wyprzedzić. Oprócz tego to miałem trochę nudzących kilometrów a z drugiej strony pełen luz na wszystkich singlach, zjazdach, podjazdach i oczywiście więcej radochy z ich pokonywania. Do tego wszystkiego upał mieliśmy taki, że na każdym z bufetów zaliczałem obowiązkowy chłodzący wodny „prysznic” :). Na metę dojeżdżam bez fajerwerków, 30 sek. za mną dojechał ten, który wyskoczył i porobił wszystkich- uprzejmie podziękowaliśmy sobie za współpracę.
Kolejny udany start za mną, nowa miejscówka bardzo przyjemna jeśli chodzi o trasę. Para w girach jest no i zaliczone dobre przetarcie przed górskim urlopem ;). Tylko szkoda, że teraz miesiąc przerwy od Solida- i zostały już tylko dwa do końca.
Wynik:
17/ 36 Open
7/ 9 M2
Film z przejazdu
Kategoria Z towarzystwem, Maraton, 50-100 Km
58.81 Km
50.00 Km teren
02:31 H
23.37 km/h
Bike: Peak
Klubowe 2,5 godziny
Niedziela, 8 lipca 2018 · dodano: 09.07.2018 | Komentarze 0
Teamowy niedzielny wypad w składzie: Norbert, Maciej, Hubert i ja. Większość trasy to kręcenie po terenie z kulminacyjnym punktem w postaci babskich jezior w lesie Czerniejewskim. Tam zaliczone kilka singielków w ramach treningu techniki. Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem
69.16 Km
69.16 Km teren
02:58 H
23.31 km/h
Bike: Peak
Solid MTB Wilkowice
Niedziela, 1 lipca 2018 · dodano: 04.07.2018 | Komentarze 2
Kolejna z rzędu (szósta już) edycja Solida to podleszczyńskie Wilkowice. Trasa zapowiadała się na niezbyt trudną z racji przewyższeń, ale dystans z kolei konkretny (prawie 70 km). Po dojeździe na miejsce z niezawodną ekipą PZL Sędziszów MTB Team Gniezno, krótkiej rozgrzewce pora ustawić się w sektorze. Po dobrym występie w Lesznie udało mi się wskoczyć do drugiego- od razu pomyślałem, że będzie lepsze tempo i mniej blokowania niż w trzecim.Sam start poszedł nie po mojej myśli- gość z mojej lewej strony niespodziewanie odbił w moją stronę i zahaczył mi kierownicę, na szczęście bez niemiłych przygód się skończyło poza tym, że od nowa trzeba było się rozpędzać. Pierwsze 20 minut to w zasadzie ostre kręcenie po płaskim- trochę szutru, trochę leśnych ścieżek. Przy tym z początku tumany kurzu były takie, że widziałem przed sobą bardzo niewiele i tylko miałem nadzieję, że nikt przede mną nic nie wywinie. Owe kilometry poszły sprawnie, choć czułem, że noga coś nie chce się rozkręcić tak jakbym chciał. Po upływie 20 minut wjechaliśmy na pierwszy singielek i- uwaga- zaraz po tym tworzy się korek. Naprawdę byłem tym faktem mocno zaskoczony bo nie pojmuję jak można się dostać do drugiego sektora i mieć problem z płynnym przejechaniem prostego singielka nad jeziorem. Chyba jeżdżą tylko po płaskim a jak przychodzi choć trochę techniczny fragment to wymiękają :D. Na ową sytuację nic nie mogłem poradzić- trzeba było sporo cierpliwości i tyle. Po wyjeździe w owego singielka zaczęło się wszystko to co lubię- kolejny ciąg przyjemnych ścieżek w lesie, cała masa super singielków, krótkie i nieco dłuższe podjazdy, takież zjazdy i całkowity brak asfaltu! Ogólnie ujmując to momentami czułem się jak na wyścigu XC przejeżdżając te wszystkie single, podjazdy i zjazdy a momentami z racji przyjemnych dla oka widoków jak na niedzielnej turystycznej przejażdżce. Standardowo na pierwszej pętelce łapię kilka ‘pociągów’, dość długo jadę z gościem z Nowego Tomyśla. Pierwsze kółko mija wręcz ekspresowo- to z racji dość szybkiej trasy. Zajęła mi ona niecałe 1,5 godziny. Po wjeździe na pętelkę Giga zaczęła się typowa samotność- nikogo przed sobą, nikogo za sobą. Pozytyw oczywiście był taki, że wszystko, co techniczne mogłem jechać dwa razy szybciej i mieć dwa razy więcej radochy. Przy pokonywaniu kolejnych kilometrów nadal jakoś ciężko mi szło rozkręcanie i w efekcie kilku mnie wyprzedza, w tym jeden na ostatniej prostej do mety- więc końcówka bez fajerwerków. Na metę wpadam już mocno zmęczony, ale jeśli chodzi o wynik to wykręciłem najlepszy jak dotąd na Solidzie i utrzymałem drugi sektor, więc zadowolenie jest.
Wynik:
20/ 31 Open
7/ 9 M2
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
40.27 Km
35.00 Km teren
01:50 H
21.97 km/h
Bike: Peak
Gogol MTB Skoki, klapa po całości
Niedziela, 24 czerwca 2018 · dodano: 26.06.2018 | Komentarze 0
W ostatnią niedzielę czerwca postanowiliśmy wybrać się na kolejny maraton organizowany przez ekipę Gogola. Po Dolsku i Chodzieży to w sumie trzeci odjechany z tego cyklu- jako, że nie traktujemy go jako priorytet w tym sezonie, można było pojechać "z przymrużeniem oka". Na miejscu pogoda typowa jak na Skoki- straszyły ciemne chmury, na szczęście bez deszczu i raz na jakiś czas przebijało się słońce. Przed startem było sporo czasu na pogawędki i różne inne głupoty, tak czas zleciał, że ustawiłem się w sektorze na ostatnią chwilę- o dziwo tłoku nie było.Start poszedł spoko- trochę wiary wyprzedziłem i następnie wjazd na asfalt oraz ciąg dalszy mijanek. Przy tym dogoniłem poprzedzającą grupę, usiadłem na kole i czekałem na wjazd w teren. Ten nastąpił dość szybko- zaczęły się dosyć wąskie leśne ścieżki, gdzie trzeba było jechać gęsiego, co mi średnio pasowało. Ani wyprzedzić, ani się rozpędzić porządnie- chyba tylko odpocząć się dało :D. Po drodze mieliśmy kilka małych podjazdów (w tym jeden niepodjeżdżalny przez piach) i dalej kilka kilometrów szerokich duktów, trochę jazdy po ściółce itp. Bardzo przyjemny odcinek pętli trafił się po mniej więcej 30 minutach jazdy- był to spoko singielek przy brzegu jeziora. Pasował mi on bardzo, widok całkiem fajny i nieco kręcenia kierownicą oraz pilnowania toru jazdy. Po nim znów dukty leśne i kolejny singiel- ty razem po drugiej stronie jeziora. Na nim źle pojechaliśmy całą grupą ale ostatecznie wróciliśmy na trasę w innym miejscu. Po tym tradycyjnie jazda wśród typowych dla rejonu pól, łąk itp. Na tym odcinku zostałem sam i jakoś czułem, że brakuje mi powera w nogach. Zresztą od początku jakoś ciężko mi się jechało i nie mogłem się rozkręcić porządnie- po prostu wiedziałem, że to nie mój dzień. Ta teoria potwierdziła się po chwili, gdy jechałem i zabrakło mi strzałek (po obejrzeniu filmu stwierdzam, że byłem ślepy- 3 strzałki kierunkowe przeoczone). Totalnie źle pojechałem na jednym ze skrętów i zanim się połapałem przejechałem z 5 km, a jak wróciłem na właściwą trasę z owych 5 zrobiło się 10 km. Od tego momentu marzyłem tylko, żeby znaleźć się na mecie i zakończyć tę porażkę. Przejechałem jeszcze większą ilością szerokich duktów- jak to w Skokach. Końcowy odcinek po zaroślach na dobry metr i meta- ujrzałem już zamknięty wjazd na pętelkę Mega- i w sumie dobrze, bo nie kusiło żeby jechać dalej, choć jakiś tam czas mi zaliczyli.
Start uznaję za totalnie katastrofalny- dziś nic nie zagrało tak jak powinno i mam pewność, że kolejny tak słaby występ się nie powtórzy w tym roku. Wnioski wyciągnięte, zmiany wprowadzone i jedziemy dalej.
Zdjęcie: Fotografia Ewa Hermann

Zdjęcie: Hanna Marczak

Zdjęcie: Fotografia Ewa Hermann

Kategoria <50 Km, Maraton, Z towarzystwem
68.65 Km
20.00 Km teren
02:32 H
27.10 km/h
Bike: Peak
Mocne 2.5 godziny z Danielem i Norbertem
Środa, 20 czerwca 2018 · dodano: 21.06.2018 | Komentarze 0
Kategoria 50-100 Km, Z towarzystwem