Info
Tutaj swoje kilometry opisuje micor z Gniezna. Nakręciłem już 57537.78 km z Bikestats w tym 19559.98 km w terenie- co daje 34.00% poza asfaltami. Jeżdżę ze średnią prędkością 21.69 km/h. Więcej o mnie.Kategorie bloga
Na tym jeżdżę
Strava
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Marzec4 - 6
- 2020, Lipiec4 - 3
- 2020, Czerwiec6 - 8
- 2020, Maj8 - 19
- 2020, Kwiecień5 - 23
- 2020, Marzec1 - 2
- 2019, Październik2 - 4
- 2019, Wrzesień3 - 2
- 2019, Sierpień8 - 30
- 2019, Lipiec3 - 2
- 2019, Czerwiec5 - 13
- 2019, Maj15 - 15
- 2019, Kwiecień14 - 26
- 2019, Marzec8 - 18
- 2019, Luty6 - 11
- 2019, Styczeń5 - 12
- 2018, Grudzień3 - 6
- 2018, Listopad3 - 11
- 2018, Październik9 - 13
- 2018, Wrzesień13 - 13
- 2018, Sierpień16 - 34
- 2018, Lipiec16 - 13
- 2018, Czerwiec15 - 8
- 2018, Maj16 - 22
- 2018, Kwiecień13 - 16
- 2018, Marzec13 - 18
- 2018, Luty12 - 23
- 2018, Styczeń15 - 28
- 2017, Grudzień10 - 13
- 2017, Listopad10 - 11
- 2017, Październik11 - 8
- 2017, Wrzesień12 - 21
- 2017, Sierpień17 - 31
- 2017, Lipiec17 - 15
- 2017, Czerwiec14 - 20
- 2017, Maj16 - 18
- 2017, Kwiecień13 - 10
- 2017, Marzec13 - 14
- 2017, Luty1 - 3
- 2017, Styczeń5 - 11
- 2016, Grudzień5 - 3
- 2016, Listopad2 - 1
- 2016, Październik5 - 2
- 2016, Wrzesień13 - 6
- 2016, Sierpień11 - 21
- 2016, Lipiec18 - 7
- 2016, Czerwiec21 - 21
- 2016, Maj21 - 37
- 2016, Kwiecień19 - 20
- 2016, Marzec17 - 32
- 2016, Luty15 - 10
- 2016, Styczeń7 - 12
- 2015, Styczeń6 - 21
- 2014, Grudzień2 - 6
- 2014, Listopad2 - 6
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień7 - 0
- 2014, Sierpień6 - 12
- 2014, Lipiec18 - 9
- 2014, Czerwiec17 - 23
- 2014, Maj22 - 26
- 2014, Kwiecień16 - 65
- 2014, Marzec14 - 61
- 2014, Luty15 - 40
- 2014, Styczeń4 - 11
- 2013, Grudzień4 - 4
- 2013, Październik7 - 2
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 12
- 2013, Lipiec27 - 67
- 2013, Czerwiec16 - 11
- 2013, Maj13 - 6
- 2013, Kwiecień13 - 4
- 2013, Marzec4 - 6
- 2013, Luty2 - 2
- 2013, Styczeń2 - 5
- 2012, Grudzień3 - 6
- 2012, Listopad3 - 6
- 2012, Październik4 - 7
- 2012, Wrzesień17 - 27
- 2012, Sierpień17 - 16
- 2012, Lipiec17 - 37
- 2012, Czerwiec20 - 45
- 2012, Maj20 - 41
- 2012, Kwiecień18 - 57
- 2012, Marzec17 - 67
- 2012, Luty11 - 23
- 2012, Styczeń10 - 18
- 2011, Grudzień10 - 17
- 2011, Listopad6 - 10
- 2011, Październik9 - 16
- 2011, Wrzesień16 - 37
- 2011, Sierpień20 - 31
- 2011, Lipiec16 - 13
- 2011, Czerwiec20 - 24
- 2011, Maj19 - 15
- 2011, Kwiecień14 - 20
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty1 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
Maraton
Dystans całkowity: | 2688.90 km (w terenie 2444.16 km; 90.90%) |
Czas w ruchu: | 124:09 |
Średnia prędkość: | 21.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.03 km/h |
Suma podjazdów: | 26721 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 176 (90 %) |
Suma kalorii: | 80044 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 58.45 km i 2h 41m |
Więcej statystyk |
61.39 Km
57.00 Km teren
02:59 H
20.58 km/h
Bike: Lawinka
Dolsk MTB Maraton czyli...
Niedziela, 9 kwietnia 2017 · dodano: 10.04.2017 | Komentarze 2
...nyndza Panie, nyndza i forma w czarnej dupie.Pierwszy tegoroczny ścig podobnie jak rok temu przypadł w Dolsku. Pamiętając ubiegłoroczną pogodę to teraz było naprawdę super przyjemnie. Dojazd na miejsce dzięki gościnności kolegów z ekipy Renault Sanok i od razu załatwianie formalności w biurze zawodów, przywitanie znajomych twarzy- tych wiele nie było (Jacek, Adrian, Jacek Głowacki i chłopaki z Kalisza). Po drodze kawa, przebieranie i jakieś tam kręcenie rozgrzewkowe.
Start z drugiego sektora poszedł spokojnie i nawet spoko, miejscami sypki piach na którym kilku się kopie. Mnie udaje się sprawnie przemknąć przez takie atrakcje. Początek jadę razem z Krzychem, gawędzimy sobie spokojnie aż do pierwszych pagórów w lesie. Tu Krzysiu odjeżdża, a ja ku mojemu zdziwieniu zaczynam jechać coraz gorzej. Sił na przepychanie korby brak, tętno szaleje niesamowicie i generalnie wszystko jest na nie. Do tego stopnia, że denerwuje mnie nawet zmoczone podłoże, które czuję, że mnie wyhamowuje. I tak mijają kilometry i kolejni mnie wyprzedzają. Spory kawał czasu jadę w grupce m.in. z Gosią Gogolewską i całkiem fajne tempo się trzyma. Nieco udaje mi się przyspieszać na asfalcie oraz na zjazdach i wszelakich zawijasach. A co mnie dziwi to na podjazdach jest po prostu tragicznie- noga wogóle nie chce na nich jechać, najbardziej stromą ściankę (ponoć 19 %) na obu pętlach podprowadzam a normalnie to bym podjechał. Do tego wszystkiego dochodzi totalne rozregulowanie tylnej zmieniarki i po tym to "byle do mety". Nieco pozytywu dodały podjazdy w połowie drugiego kółka, gdzie parę sztuk zostawiam z tyłu. I tak do samej mety wcześniej wspomniany mix w moim wykonaniu- spoko na technicznych odcinkach i zjazdach, bardzo słabo na płaskich i średnio na podjazdach. Dość napisać, że jechałem 23 minuty dłużej niż rok temu. Na finiszu jedyne co powtarzam to "nyndza, wielka nyndza" ;D. Czas wziąć się za treningi, żeby w Mosinie było lepiej.
Wynik
148/ 177 Open
26/27 M2
58.00 Km
40.00 Km teren
03:28 H
16.73 km/h
Bike: Lawinka
Bike Maraton Jelenia Góra
Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 14.09.2016 | Komentarze 2
Drugi dzień w górach przywitał nas pięknym słońcem z rana- idealna aura na debiut w górskim matatonie. A założenie na niego miałem proste- dojechać do mety, sprawdzić siebie i rower i po prostu jechać swoje.
Rano pobudka, śniadanie, zwijanie namiotów i pakowanie, po tym Jacek i ja ruszamy autem do Jeleniej Góry- Drogbas śmignął rowerem na trasę zawodów.
Na miejsce startu ustanowiono centrum Jeleniej Góry- Plac Ratuszowy. Po dojeździe na miejsce od razu rzuca nam się w oczy wuchta wiary- ponad 1300 osób zdecydowało się na uczestnictwo. Organizatorzy przyznali mi pierwszy sektor, Jacek natomiast dostał drugi więc przybiliśmy piątkę życząc sobie powodzenia na trasie i każdy udał się na swoje miejsce (przyszło startować poza barierkami). Po ustawieniu sporo czekania w upale, przemówienia włodarzy miasta, podnoszenie flagi narodowej przez Maję (przyznaję oprawa przednia ;) ) i starty sektorów. Pierwsi startowali oczywiście przecinaki zaliczani do UCI, po nich doczekałem się swojego startu. Tempo od samego początku mocne, stopniowo sporo wiary mnie wyprzedza- nic dziwnego, spodziewałem się tego ;). Kolejne kilometry tradycyjnie słabo mi idą- mieliśmy ponad 10 km płaskiej jazdy, częściowo asfaltem, częściowo polami- zupełnie jak u Gogola :D. Na takich fragmentach czasem nie starczy przełożenia i kolejni mnie przechodzą. Trudno, jak na mnie przystało wyczekuję wjazdu w teren i słusznego dla mnie napierania. Na jednej ze ścieżek gość centralnie przede mną zalicza glebę, ostre hamowanie i gleba w moim wykonaniu też była- na szczęście niegroźna. Zbieramy się i kawałek dalej zatrzymuję się z zamiarem wyprostowania kierownicy- okazało się, że bez sensu bo wszystko było w porządku ;). Dalej to znowu szybkie kręcenie pośród polanek i znowu dochodzą mnie kolejni, w tym Jacek- próbuję utrzymać się na kole, tak że na jednym zakręcie 90°C prawie w niego uderzam (dobrze Jacku, że szybciej przejechałeś ten skręt ;) ). Kolejne kilometry lepiej zazynają wchodzić, aż do jednego singla, gdzie tworzy się mega korek przez dwa duże kamienie z przerwą pomiędzy- akurat na szerokość roweru więc aż dziwne, że tam prowadzili. Jeszcze przed rozjazdem czeka najbardziej stroma część ścigu- podjazd pod "Łopatę", daję radę podjechać do połowy, na resztę zabrakło przełożenia w kasecie, no więc czeka spacerek na górę. Na szczycie owego podjazdu otuchy dodaje mi Drogbas. Po "łopacie" jeszcze kilka przyjemnych kilometrów i na 26 km rozjazd Mega/ Giga. Odtąd na pętli Mega idzie mi raz lepiej, raz gorzej. Wszystkie podjazdy sprawnie wchodzą, niektóre bywały ciężkie- urok debiutanta w górach ;). Zjazdy pół na pół- te z dwoma strzałkami pokonuję sprawnie, z trzema odpuszczam- nie czuję się jeszcze na siłach na takie bardziej techniczne szaleństwa no i brak większego obycia z górami też robi swoje. Nic to, następnym razem będzie lepiej, nabieram doświadczenia. Za to z każdego pokonywanego metra każdego zjazdu mam sporą frajdę i pełne zadowolenie ;). Kluczowe na pętli okazały się rady kompanów wyjazdu: uzupełniać płyny, jechać swoim tempem, jak nie czujesz się na siłach- zejdź i poprowadź rower. To ostatnie czasem było trudne do wykonania, bo co robić gdy głowa chce jechać a technika nie pozwala na to ;). Obowiązkowo staję na bufetach, to daje chwilę odpoczynku i ważne zapasy wody/ izotoników. W miarę pokonywanych kilometrów zauważam, że podjazdy idą mi całkiem spoko i na nich trochę osób udaje się zostawić za sobą- to już tradycyjne dla mnie ;). Czasem to co zyskałem na podjazdach tracę na wspomnianych trudniejszych technicznie zjazdach- trudno. I tak wyglądała cała reszta pętli w moim wykonaniu, pociągi niekiedy udaje się złapać, ale większość przejeżdżam sam nie oglądając się na innych- w końcu to nie wielkopolskie plaskacze, gdzie trzeba się wieźć na kole :D. Kolejne kilometry spoko wchodzą, szczególnie podjazdy, jak i czerpię jeszcze większą dawkę frajdy i adrenaliny na szybkich zjazdach, super! Nawet nie czułem jakiegoś tragicznego ubytku siły- oczywiście power odchodził, ale na tyle powoli że kręciłem ciągle równym tempem. Na którymś kolejnym podjeździe ok. 40 km łapią mnie skurcze lewego uda, pięknie. Każdy obrót korbą wywołuje ból, ale zwalniam tempo i twardo kręcę dalej ;). Wypicie izotonika częściowo pomaga- na tyle, że po wjeździe na płaską dojazdówkę do mety udaje się podkręcić tempo. No i po tych wszystkich pokonanych przewyższeniach na płaskim udaje mi się odpalić jakieś turbo i doganiam jednego. Jakiś czas jedziemy razem i zostaje za mną, doganiam kolejnego i również załatwiam. I tak do mety wyprzedzam jeszcze dwóch- w tym jednego tuż przed finiszem ;).
Po przekroczeniu mety bez pośpiechu wcinam makaron, uzupełniam węgle izobronikiem, odpoczywam, myję rower i czekam na kompanów. A przy tym sporo czasu zeszło- Dogbas skręcił na pętlę Giga kibicować i robić fotki. Gdy się zjawił w miasteczku sporo czasu żeśmy przegadali i czekaliśmy na Jacka- twardziel spędził na trasie Giga ponad 6 godzin- szacun Jacku! Później były kolejne rozmowy już we trójkę, wymiana wrażeń i takie tam kolarskie tematy ;). Pobawiliśmy się jeszcze na ekstra hopce- latanie było ;). Dalej pakowanie auta i powrót do Wielkopolski.
Rowerowe dwa dni w pełni udane, szczerze to najlepszy weekend w tym roku dla mnie. Znów pokręcone po górach, zaliczony maraton i kolejne cenne doświadczenia zdobyte. I co najważniejsze z ekstra kompanami- czasem to pokładaliśmy się za śmiechu, ogólnie był super weekend- dzięki panowie- kiedy powtórka? ;)
Wynik:
270/ 522 open
61/ 76 M2
Rano pobudka, śniadanie, zwijanie namiotów i pakowanie, po tym Jacek i ja ruszamy autem do Jeleniej Góry- Drogbas śmignął rowerem na trasę zawodów.
Na miejsce startu ustanowiono centrum Jeleniej Góry- Plac Ratuszowy. Po dojeździe na miejsce od razu rzuca nam się w oczy wuchta wiary- ponad 1300 osób zdecydowało się na uczestnictwo. Organizatorzy przyznali mi pierwszy sektor, Jacek natomiast dostał drugi więc przybiliśmy piątkę życząc sobie powodzenia na trasie i każdy udał się na swoje miejsce (przyszło startować poza barierkami). Po ustawieniu sporo czekania w upale, przemówienia włodarzy miasta, podnoszenie flagi narodowej przez Maję (przyznaję oprawa przednia ;) ) i starty sektorów. Pierwsi startowali oczywiście przecinaki zaliczani do UCI, po nich doczekałem się swojego startu. Tempo od samego początku mocne, stopniowo sporo wiary mnie wyprzedza- nic dziwnego, spodziewałem się tego ;). Kolejne kilometry tradycyjnie słabo mi idą- mieliśmy ponad 10 km płaskiej jazdy, częściowo asfaltem, częściowo polami- zupełnie jak u Gogola :D. Na takich fragmentach czasem nie starczy przełożenia i kolejni mnie przechodzą. Trudno, jak na mnie przystało wyczekuję wjazdu w teren i słusznego dla mnie napierania. Na jednej ze ścieżek gość centralnie przede mną zalicza glebę, ostre hamowanie i gleba w moim wykonaniu też była- na szczęście niegroźna. Zbieramy się i kawałek dalej zatrzymuję się z zamiarem wyprostowania kierownicy- okazało się, że bez sensu bo wszystko było w porządku ;). Dalej to znowu szybkie kręcenie pośród polanek i znowu dochodzą mnie kolejni, w tym Jacek- próbuję utrzymać się na kole, tak że na jednym zakręcie 90°C prawie w niego uderzam (dobrze Jacku, że szybciej przejechałeś ten skręt ;) ). Kolejne kilometry lepiej zazynają wchodzić, aż do jednego singla, gdzie tworzy się mega korek przez dwa duże kamienie z przerwą pomiędzy- akurat na szerokość roweru więc aż dziwne, że tam prowadzili. Jeszcze przed rozjazdem czeka najbardziej stroma część ścigu- podjazd pod "Łopatę", daję radę podjechać do połowy, na resztę zabrakło przełożenia w kasecie, no więc czeka spacerek na górę. Na szczycie owego podjazdu otuchy dodaje mi Drogbas. Po "łopacie" jeszcze kilka przyjemnych kilometrów i na 26 km rozjazd Mega/ Giga. Odtąd na pętli Mega idzie mi raz lepiej, raz gorzej. Wszystkie podjazdy sprawnie wchodzą, niektóre bywały ciężkie- urok debiutanta w górach ;). Zjazdy pół na pół- te z dwoma strzałkami pokonuję sprawnie, z trzema odpuszczam- nie czuję się jeszcze na siłach na takie bardziej techniczne szaleństwa no i brak większego obycia z górami też robi swoje. Nic to, następnym razem będzie lepiej, nabieram doświadczenia. Za to z każdego pokonywanego metra każdego zjazdu mam sporą frajdę i pełne zadowolenie ;). Kluczowe na pętli okazały się rady kompanów wyjazdu: uzupełniać płyny, jechać swoim tempem, jak nie czujesz się na siłach- zejdź i poprowadź rower. To ostatnie czasem było trudne do wykonania, bo co robić gdy głowa chce jechać a technika nie pozwala na to ;). Obowiązkowo staję na bufetach, to daje chwilę odpoczynku i ważne zapasy wody/ izotoników. W miarę pokonywanych kilometrów zauważam, że podjazdy idą mi całkiem spoko i na nich trochę osób udaje się zostawić za sobą- to już tradycyjne dla mnie ;). Czasem to co zyskałem na podjazdach tracę na wspomnianych trudniejszych technicznie zjazdach- trudno. I tak wyglądała cała reszta pętli w moim wykonaniu, pociągi niekiedy udaje się złapać, ale większość przejeżdżam sam nie oglądając się na innych- w końcu to nie wielkopolskie plaskacze, gdzie trzeba się wieźć na kole :D. Kolejne kilometry spoko wchodzą, szczególnie podjazdy, jak i czerpię jeszcze większą dawkę frajdy i adrenaliny na szybkich zjazdach, super! Nawet nie czułem jakiegoś tragicznego ubytku siły- oczywiście power odchodził, ale na tyle powoli że kręciłem ciągle równym tempem. Na którymś kolejnym podjeździe ok. 40 km łapią mnie skurcze lewego uda, pięknie. Każdy obrót korbą wywołuje ból, ale zwalniam tempo i twardo kręcę dalej ;). Wypicie izotonika częściowo pomaga- na tyle, że po wjeździe na płaską dojazdówkę do mety udaje się podkręcić tempo. No i po tych wszystkich pokonanych przewyższeniach na płaskim udaje mi się odpalić jakieś turbo i doganiam jednego. Jakiś czas jedziemy razem i zostaje za mną, doganiam kolejnego i również załatwiam. I tak do mety wyprzedzam jeszcze dwóch- w tym jednego tuż przed finiszem ;).
Po przekroczeniu mety bez pośpiechu wcinam makaron, uzupełniam węgle izobronikiem, odpoczywam, myję rower i czekam na kompanów. A przy tym sporo czasu zeszło- Dogbas skręcił na pętlę Giga kibicować i robić fotki. Gdy się zjawił w miasteczku sporo czasu żeśmy przegadali i czekaliśmy na Jacka- twardziel spędził na trasie Giga ponad 6 godzin- szacun Jacku! Później były kolejne rozmowy już we trójkę, wymiana wrażeń i takie tam kolarskie tematy ;). Pobawiliśmy się jeszcze na ekstra hopce- latanie było ;). Dalej pakowanie auta i powrót do Wielkopolski.
Rowerowe dwa dni w pełni udane, szczerze to najlepszy weekend w tym roku dla mnie. Znów pokręcone po górach, zaliczony maraton i kolejne cenne doświadczenia zdobyte. I co najważniejsze z ekstra kompanami- czasem to pokładaliśmy się za śmiechu, ogólnie był super weekend- dzięki panowie- kiedy powtórka? ;)
Wynik:
270/ 522 open
61/ 76 M2
Takie zabawy po ścigu ;)
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
65.57 Km
65.00 Km teren
03:17 H
19.97 km/h
Bike: Lawinka
Czerwonak MTB Maraton 2016
Niedziela, 21 sierpnia 2016 · dodano: 22.08.2016 | Komentarze 2
Kolejny tegoroczny start u Gogola i najtrudniejszy jak dotąd mój start- na pewno nie będę miło go wspominał. Śledząc prognozy na niedzielę można było spodziewać się deszczu i sporo błota, ale to co było na trasie przerosło moje nawet najgorsze wyobrażenia.
Przed startem nie miałem nawet chęci na jakąkolwiek rozgrzewkę, za to miło spędziłem czas na pogawędkach ze znajomkami- m.in. chłopaki z Kalisza, JPbike czy Dawid z teamu Gogola. W sektorze ustawiam się razem z Jackiem i Danielem- oczywiście gawędząc do samego końca ;). A sam start tradycyjnie opóźniony, więc sporo rozmów było. Ruszyli w końcu... i jedyne co pamiętam to błoto, błoto, błoto i błoto. Pierwsze kaemy strasznie ciężko mi szły, wszak pierwszy raz przyszło mi jechać w takich warunkach. Początkowe pociskanie w dużej grupie nawet nienajgorzej wchodziło, w grupce był oczywiście Daniel- który gnał jak szalony po tej błotnistej mazi. Pomyślałem, że ponownie będzie mocne gnieźnieńskie napieranie, ale nic z tego. Czas mijał, pociąg się pourywał, ja niestety zostałem i siły ubywały. Jakiś czas jechałem samotnie i bez fajerwerków, a po 30 min zaliczyłem przymusowy postój. Odkryłem przyczynę niekomfortowej jazdy- zbyt nisko umieszczone siodło (obniżone do transportu)- podniesione i przy tym straciłem kilkanaście pozycji na pewno. Po tym to od razu lepiej zaczęło mi się jechać, choć odtąd to przeszła mi już wszelaka chęć do ścigania. Chwilę później widzę kogoś bez powietrza w kole- i chciałem biedakowi szczerze pomóc, więc stop i pompka w ruch. Niestety nieudanie i dobre kolejne kilka minut w plecy. Po zebraniu się to stwierdziłem brak szans na dobry wynik i jechałem z myślą "Kiedy koniec?". Dalsza jazda do Dziewiczej to samotne pomykanie- udało się zalatwić kilku gości. W zasadzie do Dziewiczej chęci dodawała myśl, że Asia będzie cykać fotki na killerze. A co zastałem? Asię z Marcinem na szczycie jakiegoś dennego podjazdu i nawet bez żadnej wyżerki w postaci placka np. Oj, nieładnie :D. Jeszcze usłyszałem od niej "Boże, jak ty wyglądasz?" ;)- na dobrą sprawę sam tego nie chciałem wiedzieć. Na tutejsszej sekcji XC odpaliłem moje techniczne szaleństwa i kolejnych kilku załatwiłem, w tym jednego na killerze- w zasadzie Dziewicza to było jedyne miejsce, gdzie jechało mi się przyjemnie. Od Dziewiczej do rozjazdu to dalsze wypatrywanie pojedynczych sztuk przed sobą i w większości udane wyprzedzanie. Za to na drugiej pętli było kilka długich i mega błotnych prostych, które stopniowo wysysały ze mnie siły. Zabierały powera tak, że zupełnie poważnie myślałem żeby zatrzymać się i zejść z trasy po prostu. Takie myśli pojawiały się mniej więcej co 10 minut. Złożyło się jednak tak, że krótko po rozjeździe na jednej z takich prostych za moimi plecami pojawił się Rysiu Bróździński i pomykało się jakoś lepiej we dwójkę. Tylko dzięki temu jeszcze jechałem ;). Tak wspólnie jechaliśmy a sił coraz bardziej ubywało- żel niewiele pomógł. Aż się dziwiłem, że przed Dziewiczą doszliśmy trzech gości (zostali z tyłu na podjeździe), killer samotnie przejechany a na ostatnim zjeździe wyprzedziłem gościa na fullu Scotta- to ponownie dzięki mieszance szaleństwa i techniki ;). Odtąd do mety to jechałem na sporej bombie (pierwszy raz na maratonie), ale ostatecznie kilku z mega jeszcze wyprzedziłem. Ostatecznie kończę po sporo ponad 3 godzinach- nie pamiętam kiedy tak długo jechałem wyścig. Po mecie to nie miałem chęci do niczego, naprawdę. Najtrudniejsze zawody jak dotąd. Na wyścigu duży plus należy się sprzętowi- wszystko sprawnie działało przez cały dystans. Straty- kółko przerzutki zniszczone jak i klocki do wymiany. Po takich przeżyciach to myślę czy Stęszew odpuścić czy jechać, zobaczymy.
Wynik
43/ 76 open
12/ 18 M2
Wynik
43/ 76 open
12/ 18 M2
63.40 Km
50.00 Km teren
02:28 H
25.70 km/h
Bike: Lawinka
Suchy Las MTB Maraton 2016
Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 08.08.2016 | Komentarze 4
Po miesiącu przerwy pora na kolejny w kalendarzu Gogolowy maraton- Suchy Las, czyli zapowiadało się raczej płasko a jak się okazało kilka metrów w górę przyszło pokonywać :). Już przed startem wiedziałem, że nie pójdzie mi tak, jak bym oczekiwał- chwilowo tryb pracy spowodował, że czasu na jazdę i regenerację praktycznie brak, a i w niedzielę rano wróciłem z nocki i startowałem bez snu. Tak więc kumulacją wszystkiego było turbo zmęczenie i słabe przedstartowe nastawienie.Start w końcu z pierwszego sektora (forma pokazywała, że to odpowiednie miejsce dla mnie) i początek spokojnie poszedł- nie za szeroko było i ryzykowanie niewskazane więc wzmożona czujność była zachowana ;). Pierwsze kilometry tak jak przewidywałem ciężko szły, choć nogi coś tam kręciły i kilku udało się załatwić. Po początkowym terenowym napieraniu wyjazd na długą asfaltową prostą z poligonu do Biedruska i tutaj to była porażka w moim wykonaniu. Siły brakowało bardzo, prędkości podchodziły pod 40 km/h a i tak każdy mnie mijał jak chciał. Ten odcinek to była walka z samym sobą a nie z innymi. W pewnym momencie minął mnie Daniel jadący w jednej grupie- trudno, jechałem na ile mogłem i z myślą żeby ta szosa się wreszcie skończyła- szosowiec jak widać ze mnie żaden ;). W Biedrusku w końcu nastał koniec asfaltowej męczarni i wjazd na teren pałacu. I tu to już jechałem na 100% swoich techniczno- terenowych umiejętności ;). Były spoko zawijasy, podjazd też się zdarzył i kilka zjazdów również. Szczególnie na zjeździe ze schodów wyszła moje techniczna strona- szybko było i na końcowych podłużnych schodkach tył nieźle podskoczył- udało się opanować z dziwnym okrzykiem :). Właśnie na tym fragmencie sporo nadrobiłem i mijałem sporo ludzi, Daniela tutaj też łyknąłem- miał problem z wypadającym bidonem i łańcuchem. Po wyjeździe z pałacowej sekcji dalsze terenowe napieranie- szło spoko i utworzyła się trzyosobowa grupa, z którą fajnie się pomykało. W jednym momencie dogonił mnie Daniel i tak wspólnie cisnęliśmy dając sobie dobre zmiany i podkręcając tempo. Przed podjazdem na Morasko pojawił się jeszcze Krzychu i mieliśmy gnieźnieńską paczkę MTB :D. Po wjeździe na drugie kółko trzymałem się pociągu bez problemu standardowo do czasu poligonowej prostej, gdzie ponownie zaliczyłem potworną męczarnię i masakrycznie zostałem za grupą Daniela i Krzycha. No i znowu straciłem mnóstwo pozycji. Za to zgodnie z przewidywaniami część odrobiłem przy pałacu- w tym Krzycha mającego problem z poluzowaną kierownicą jak również dogoniłem Daniela i ponowna klubowa współpraca była ;). Schodowy zjazd był teraz lepszy niż poprzednio- było szybciej i z dwoma kolegami obok mnie, adrenalina wysokich lotów ;).Odtąd to udało mi się załapać w miarę odpowiedni rytm i jechało się dużo lepiej (w końcu). Terenowe pomykanie wchodziło bez problemów jak na mnie przystało :). W okolicach Moraska doszedłem grupę m.in. z Rysiem Bróździńskim i kilkoma innymi i tak przejeżdżam z nimi chwilę, a jeden na podjeździe został z tyłu. Na ostatniej prostej przed metą nie wytrzymałem tempa pociągu- trudno. Z drugiej strony gonił mnie wspomniany z podjazdu kolega i musiałem ostatkiem sił obronić pozycję- udanie. Po zawodach Krzychu jeszcze znalazł Drogbasa i żeśmy miło pogawędzili ;).
Po starcie to nie wiem czy być zadowolonym czy nie- asfaltowe odcinki to tragedia, wynik taki sobie. Z drugiej strony to ukończyłem jako lider GKKG- mieszane odczucia po maratonie mam...
Wynik
59/ 130 open
19/ 29 M2
61.41 Km
55.00 Km teren
02:29 H
24.73 km/h
Bike: Lawinka
Binduga MTB Maraton 2016
Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 2
Piąty w tym roku start u Gogola- po odpuszczonym maratonie w Skokach nie ma mowy o nieobecności w jakimkolwiek kolejnym jeśli mam powalczyć o dobrą pozycję w generalce.Po dojeździe chwila kręcenia po miasteczku, obadanie sektorów i szybkie przebieranie. Pogoda jak na lipiec mocno średnia była przed startem- chłodno i pochmurnie- więc szybko wskoczyliśmy na rowery i razem z Łukaszem zrobiłem małą rozgrzewkę na początkowych km trasy. Przed startem miałem mieszane odczucia- od czwartku dopadło mnie średnie samopoczucie a i w sobotę nie najlepiej mi się kręciło i nie było czuć mocy w nogach, więc nie byłem nastawiony bardzo pozytywnie.
W sektorze ustawiłem się jak tylko usłyszałem redaktora Kurka mówiącego, że już do nich wpuszczają- trzeba było się z tym spieszyć, bo jeszze miałem przyznany drugi. Udało się zająć miejsce w pierwszym rzędzie- spoko, bo nie musiałem się zbytnio przebijać przez ludzi- zresztą po połączeniu sektorów znalazłem dobrą lukę i jeszcze poprawiłem pozycję na starcie ;). Pierwsze kilometry pomimo braku rundki rozjazdowej i w miarę wąskich ścieżek były bardzo spokojne. Przy tym cisnąc w miarę szybko wyprzedzam sporą ilość osób, by nie być za bardzo blokowanym na nadwarciańskich zawijasach. A na tychże nie brakowało dobrej zabawy- na licznych bandach, zakrętach i muldach wyciskałem swoje techniczne 100%- tak że momentami musiałem hamować by nie zahaczyć zawodników przede mną- tam wyraźnie były widoczne różnice w technice :). O wyprzedzanie było ciężko- same wąskie ścieżki- trudno, czekamy na lepsze okazje do mijanek. Gdy takowe się zaczęły to od razu udało się kilka sztuk zostawić za sobą. Gdzieś mniej więcej za połową pierwszej rundy dostrzegam przed sobą znajomą sylwetkę Jacka i co mnie bardzo dziwi- dochodzę go. Tak razem przejechaliśmy kilka kilometrów i odjeżdżam (Co jest? Szczerze byłem mocno zdziwiony tym faktem). Kolejne km pętli bez większych niespodzianek- no poza przejazdem przez rzeczkę- tu też załatwiłem kilku, którzy przeprowadzali- Co z nimi?! :D. Po wjeździe na drugą rundę dość szybko utworzyła się czteroosobowa grupa i z nią udało się pomykać większą część okrążenia. Drugie pociskanie po technicznych fragmentach nad Wartą znów przysparza niezłą porcję zabawy MTB ;). Gdzieś na łące między jednymi a następnymi zawijańcami dochodzimy Łukasza- sam mówił, że dopadła go bomba i również potracił na technicznych odcinkach. Podłapał się do grupy i razem dość konkretnie napieraliśmy. Cały czas jechało mi się dobrze- wszystkie podjazdy z blacika spoko podjechane, nogi równo podawały i nie było żadnego ubytku energii- jazda ścigu na 3 żele sprawdziła się. Drugi przejazd rzeczką znowu przyniósł niezłe orzeźwienie :). Po wjeździe na ostatnie kółko kolega z grupy informuje mnie o otwartej torebce podsiodłowej- pięknie. Szybko sprawdziłem i okazało się, że wypadło z niej wszystko oprócz portfela- no to zamknąłem ją w czasie jazdy i po kłopocie (na mecie udało się odzyskać multitoola od Kurka ;) ). Końcowe kółko to niekończące się dublowanie zawodników z mini, momentami trzeba było się nagłowić nad odpowiednią linią do wyprzedzania. Na tymże kółku zaliczam również małą glebkę na początkowych zawijańcach- przy jednym ze skrętów przednie koło zaliczyło uślizg na błocie i wylądowałem ręką centralnie w błocie ;). Tutaj jeden z mojej grupy odjechał, ja z kolei zostawiłem za sobą pozostałych. Od połowy rundy to już tylko utrzymywanie wypracowanej pozycji- jeden z Mega mnie wyprzedził jak i jednego mi się udało zostawić. Ostatnie brodzenie ponad suport- gdzie pojechałem chyba najgłębszym miejscem i zaraz za nim widzę Drogbasa- pomoc w postaci zapychania była ;). Stąd do mety szybko poszło mijając w dalszym ciągu miniowców. Wjazd na metę jako pierwszy! z GKKG, pół minuty za mną dojechał Łukasz a nieco ponad minutę po mnie Jacek.
Wyścig znów bardzo udany- jak do tej pory to najlepszy mój start. Załapałem się na pierwszą 30 open i 10 w kategorii, więc dyspozycja wyścigowa cały czas się poprawia- dobrze ;). Technicznie też czuję się mocniejszy i o to chodzi! Teraz czeka dłuższa przerwa w startach i wracamy na początek sierpnia do Suchego Lasu dalej walczyć o cenne punkty do generalki.
Wynik:
28/ 103 open Mega
10/ 25 M2
Fotki
Kategoria Z towarzystwem, Maraton, 50-100 Km
55.59 Km
50.00 Km teren
01:59 H
28.03 km/h
Bike: Lawinka
Mosina MTB Maraton 2016
Niedziela, 19 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 3
Kolejna niedziela, kolejny start w Gogolowym cyklu. Tym razem Mosina- tamtejsze rejony zapowiadały płaską i bardzo szybką trasę- sprawdziło się. Po przyjeździe kręcenie się po miasteczku zawodów i w ramach jakiejś tam rozgrzewki podjazd Pożegowską- przed startem jakoś wybitnie ciężko wchodził i kilka początkowych kilometrów przejechane. Po rozgrzewce dostrzegam Jacka i czas na obadanie sektorów- praktycznie 80% zawodników miała przyznany pierwszy. Nieźle, będzie wspólny start :).Ustawianie i o 11 start. Na pierwszy ogień organizator przygotował szybki asfaltowy zjazd i po nim podjazd Pożegowską. Teraz napieranie pod górę poszło 100% lepiej- tak, że powyprzedzałem na nim wuchtę wiary. Po wspinaczce szybki zjazd z mieszaną nawierzchnią- kocie łby, później piach i błoto. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem za sobą Jacka- miło tak napierać w bikestatsowym szalonym duecie ;). Na błotnistym fragmencie mieliśmy ekstra momencik- obaj przejechaliśmy na pełnej prędkości centralnie przez środek wielkiej kałuży tworząc fontannę wody jak i zażywając konkretnego orzeźwienia. Po tym od razu spojrzeliśmy po sobie i reakcja jedyna możliwa- szerokie uśmechy na twarzach :). Dalsza jazda to bardzo szybkie odcinki, gdzie prędkość dochodziła do ponad 40 km/h, ależ szybko! Na 5- tym kilometrze Jacek już mi uciekł i odtąd jechałem na swoje 100%. Doszedłem grupkę przede mną i właściwie razem z nią pociskałem aż do mety. Przy takim konkretnie szybkim naparzaniu pojedyncze sztuki się do niej podczepiały jak i niektórzy odpadali. I tak w jednym momencie dogonił mnie klubowy kolega Daniel i od razu we dwójkę mocno rozkręciliśmy tempo w pociągu :). Na 15-tym km w czasie nieco kamienistego podjazdu widziałem za sobą upadek- Daniel przytarł upadającego kolegę i został z tyłu. Nic to, cisnę dalej. Ciągle szybko, na słusznym tętnie i z niezłym powerem w nogach. Przy Janosiku jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałem Daniela przed sobą :D. Sam przyznał, że wyszła jakaś pomyłka z trasą- choć na dobrą sprawę ucieszyłem się z tego, bo znów GKKG-owcy będą razem napierać. Na Janosiku zejście i butowanie na górę- widząc podprowadzających przed sobą nie było sensu próbować wjeżdżać. Reszta pierwszego kółka poszła dalej szybko i na drugą wjechałem z czasem lekko ponad godzinę. Druga runda to początkowe pomykanie z jednym kolegą, a na 5-tym km doszła nas grupka bodajże 6-osobowa, w której był znów niezawodny Daniel. Więc ponownie było mocne tempo narzucone i w miarę upływu dystansu pociąg rozrósł się do 10 bikerów. O dziwo jak na mnie jechało mi się całkiem przyjemnie- wysokie prędkości nie przeszkadzały, tak że na jednej drodze z płyt betonowych wychodzę na czoło grupy i podkręcam do ponad 40 km/h- oczywiście dla zabawy i z uśmiechem ;). Na tarce zauważam, że coś mi tam lata przy korbie- to pompka zsunięta z rozwalonego już uchwytu, po prostu odpinam ją i wyrzucam, czas na nową :D. Janosik drugi raz znów butowany- tu już czułem powolny ubytek mocy. Krótko po tym przepuściłem 6 sztuk przed siebie żeby odpocząć. Schowanie się na kole zrobiło swoje i na ostatnich podjazdach udało się 3-ech lub 4-ech z przepuszczonych załatwić. I tak na metę wpadam 2 sekundy przed goniącym mnie i 7 przed Danielem. Ufff, to był mój najszybszy ścig w życiu i w sumie jestem zaskoczony, że tak dobrze poszedł :).
Wynik:
47/ 124 Open Mega
14/ 23 M2
Fotki (Hania Marczak, strefasportu.pl)
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
54.00 Km
50.00 Km teren
02:25 H
22.34 km/h
Bike: Lawinka
Wyrzysk MTB Maraton 2016
Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 3
Kolejny- trzeci tegoroczny start u Gogola. Miejsce zmagań to Wyrzysk- po spoko odjechanym maratonie w Chodzieży, trzech majowych wyścigach XC (Pniewy, Kleczew, Duszniki) oraz ubiegłoweekendowym pomykaniu po górach zapowiadało się dobre napieranie z konkretnym jak na Wielkopolskę przewyższeniem- ok 1000 m. Nastawienie przed startem miałem bardzo dobre- wiedziałem, że kondycja jest idealna, a i noga na podjazdach podaje jak trzeba- znaczy z formą w porządku. Dojazd na miejsce z kolegami z GKKG, chwila kręcenia się po miasteczku zawodów, przebieranie i jazda obadać początek trasy. Rozgrzewkę miałem słabą i nerwową- a to przez zgubiony licznik, którego bezskutecznie szukałem 15 min a start się zbliżał. Trudno- decyzja jedyna możliwa- szybka kalkulacja dystansu i jadę na czas z pulsaka. Swoją drogą ostatnio coś tam myślałem nad zmianą licznika i pretekst do wymiany sam się znalazł ;). Na dokładkę endomondo nie bardzo chciało złapać sygnał GPS i zapisało niecałe 40 km. Także przed startem dziwne i nieciekawe przygody, ale nic to- jechać swoje trzeba!Start i od razu coś idealnego dla mnie- długi asfaltowy podjazd. Na nim sporo osób powyprzedzałem :), dalej wjazd w teren i kolejne podjazdy- ekstra. Tutaj był ciąg dalszy wyprzedzania i rozciągania stawki- znalazłem się na swoim odpowiednim miejscu. Ostre terenowe napieranie wchodziło cały czas bardzo dobrze a i co ważne nikt nie blokował, przez co można było kręcić nie tracąc rytmu. Praktycznie cała pierwsza pętla przebiegała na przemian z trzymaniem się jednego pociągu, zostawianiu go na podjeździe daleko z tyłu i łapaniem kolejnego szybszego. Mniej więcej w połowie kółka udało mi się dojść Hulaja i tak sporo czasu razem naparzaliśmy- raz po raz ciągnąc grupę i jej uciekająć (udanie :) ). Co ciekawe zauważyłem, że Radek mocno odjeżdżał mi na leśnych zawijasach- element do poprawy! Natomiast na kolejnych wszelakich podjazdach doganiałem dzielnie. Dalej wspólnie napieramy i w pewnym momencie dogoniliśmy Sebę- sam się zdziwiłem (kryzys, odcięcie?). Na jednym z leśnych podjazdów chciałem Sebę złapać za koło- nieudanie, bo przód ślizgnął się na koleinie i pierwsza maratonowa glebka w roku zaliczona :). Seba odjechał, Hulaj odjechał- generalnie kaszana. Ale nie ma tego złego- upadek dodał sportowej złości i zabrałem się za odrabianie strat. Udało się- na drugiej pętli dogoniłem Radka na podjeździe i znów zaczęliśmy wspólne napieranie- miło. Nawet nie czułem się zbytnio zmęczony- spoko znak. Na pokonywanym drugi raz brukowym podjeździe kubek z wodą wzięty i wylany na głowę- przyniosło dobre orzeźwienie :). Dalsza jazda to ciąg dalszy Pure MTB w Wielkopolskim wydaniu- zjazdy, podjazdy, leśne zawijasy- elegancko to wchodziło. Na jednym z takich zawijasów Radek już mi uciekł i jakoś nie miałem powera gonić- trudno, jadę swoje. Na ostatnie zjazdy przed metą wpadam samotnie- spoko, bo nikt nie blokował i pokonałem je na swoje 100%. Na ostatniej prostej tradycyjnie przydepnąłem i niezagrożony wpadam na metę z małym skokiem :).
Maraton jako kolejny zaliczam do udanych- wypad w góry zrobił swoje, noga i technika poprawiły się- jest spory progres od Chodzieży. Forma wystrzeliła w górę- to mnie bardzo cieszy :). Warto zaznaczyć, że na metę dotarłem jako trzeci z GKKG- za Łukaszem i Hulajem :).
Wynik:
66/ 165 Open Mega
16/ 28 M2
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
53.91 Km
45.00 Km teren
01:59 H
27.18 km/h
Bike: Lawinka
Kostrzyn MTB Maraton 2016
Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 15.05.2016 | Komentarze 2
Przyszła pora na kolejny w tym roku maratonowy start- tym razem lokalizacja tegoż to całkiem bliski Kostrzyn. Dojazd ekspresowy razem z Danielem i Michałem. Na miejscu formalności w biurze zawodów poszły mega szybko (w zasadzie tylko odbiór pakietu) i czas się przebrać- co było średnio przyjemne w panującej dzisiaj aurze- całkiem zimno i dość upierdliwy wiatr.Ustawianie w sektorze spoko- udało się w czubie ;). Po starcie od razu ogień i prędkości pod 40 km/h- przy takich szybkościach blacik 36 okazał się nieco mały i brakowało przełożenia- nic to, w końcu nie za często pomyka się tak szybko na MTB ;). W peletonie miałem nawet moment, by życzyć Wazie powodzenia. Szybsza czołówka po kilku kilometrach zniknęła z oczu i mykając w peletoniku czekałem na wjazd w teren by na 100% zacząć jechać swoje. W końcu zaczęły się upragnione dukty Promna- super! Licznik ciągle wskazywał ponad 30 km/h- nastawiłem się na to pamiętając kostrzyński ścig sprzed 2-óch lat, więc zaskoczenia nie było. Na pętlach pociskanie szło w porządku, zdarzało się łykać pojedyncze sztuki. W pewnym miejscu- po szybkim zjeździe przed rzeczką nie wyrobiłem zakrętu i prawie wpakowałem się w jakiś kikut- szczęśliwie hamulce dały radę i obyło się bez przygód. Dalsze napieranie spoko, wąwozik w Nowej Górce pokonany na pełnej prędkości i następnie podjazd na Kociałkową (na każdej z trzech pętli pokonywałem jako lider pociągu ;) ). Na podjeździe widzę znajome sylwetki- to JPbike, Hulaj i Marek dopingowali. Przy napieraniu pod górę udało mi się nawet przybić piątkę z Jackiem hehe ;). Druga pętla również spoko ale w pewnym momencie rozglądam się i przede mną nikogo a nieco za mną jedynie znajomy- Michał. Poczekałem i utworzyliśmy dwuosobowy pociąg- przy dzisiejszym wietrze nie było sensu samemu się męczyć. Tak wspólnie ciśniemy i za jakiś czas doszedł nas Robert z Fortuny Teamu- oczywiście się podłączył. Przy drugim podjeździe na Kociałkową dla czystej zabawy z jazdy znalazłem pokłady pary w girach i uniosłem przednie koło wykonując małe wheelie- frajda musi być nawet przy ostrym maratonowym naparzaniu :D. Aż szkoda że Jacek nie zdążył tego uchwycić, bo byłaby ekstra fotka! Trzecia pętla bez szaleństw, noga cały czas spoko kręciła i wszystko sprawnie pokonane. Na zakończenie pętli wylot wprost na asfalt w Kociałkowej i tu nasz pociąg stopniowo się powiększał- skończyło się na około 5-6 osobach. W sumie dobrze się cisnęło bo większość dawała zmiany i można było nieco odpocząć i nie wypompować się do reszty pod wiatr. Przez długi czas mieliśmy nudną i szybką asfaltową dojazdówkę do mety, na której miałem sporo czasu pomyśleć jak rozegrać finisz. Stwierdziłem, że odpoczywam na kole, a później się zobaczy. Równo, szybko napieramy całą grupą- na asfalcie widzę oznaczenie "3 km do mety". Tu myśl- spokojnie Micor, nie szarp. Następne- "1,5km" i wjazd na jakieś terenowe kurwidołki- tu odrobinę przyspieszenia, ale ciągle siedząc z tyłu na kole. Przed metą atrakcja w postaci przejazdu przez wykarczowane pole- super, kolejne wnerwiające wyboje. Po tym wjazd na osiedle domów jednorodzinnych, gdzie jeden poszedł do przodu z naszego pociągu- no to przyspieszamy! Na ostatnim zakręcie przed metą minął mnie kolega z Fortuny- czyli z przodu dwie sztuki. W głowie myśl- "Meta za jakieś 200 metrów a tu mnie mijają. Nie może być- ścig trwa do minięcia kreski!" Przydepnąłem w tym momencie ostro i szybko myknąłem obok Roberta z Fortuny. Drugi coraz bliżej- gonimyyyy! I nie odpuszczamy chociaż uda zaczynają piec! Miałem już dobrą prędkość i zaraz po wjeździe na teren stadionu zostawiłem go za sobą- nie próbował gonić. Ekstra! Wjazd na metę niezagrożony na full speed!
Start na mega plus- nastawiałem się na dobry, mocny trening i to udało się zrealizować w pełni. Dzisiaj również jechałem z zamiarem poćwiczenia jazdy w pociągu (brak takiej jazdy zgubił mnie w Chodzieży) - również nieźle poszło ;). Po raz kolejny postartowe zadowolenie jest pełne, lecimy dalej.
Wynik:
33/ 86 Open mega
15/ 22 M2
Fotki by JPbike
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
57.26 Km
50.00 Km teren
02:42 H
21.21 km/h
Bike: Lawinka
Bike Cross Maraton Chodzież
Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 5
Drugi tegoroczny start u Gogola, na dodatek zapowiadały się niezłe pagóry i przewyższenia- a to uwielbiam ;). Dojazd na miejsce z Markiem szybko poszedł i na miejscu udaliśmy się do biura. Na dobrą sprawę, jak się okazało niepotrzebnie i odbyliśmy długi spacer w obie strony po drodze spotykając trochę znajomych.Rozgrzewkę zrobiłem na pierwszym długim podjeździe i od razu było jasne, że po starcie nie będzie lekko- ze 3 km pod górę- pięknie ;). Powrót na start i ustawianie w sektorze- po przebiciu się w Dolsku przypadł mi 3- miejscówka w pierwszej linii sektora opanowana przez Marka i Krzycha, więc zajmuję miejsce obok nich. Start w miarę spokojny, tłoczno i poza tym od razu szeroki podjazd, na którym zrobiła się ładna selekcja i wskoczyłem tam gdzie powinienem być. W każdym razie poszedł spoko, noga kręciła a i udało się sporo powyprzedzać na pierwszych kilometrach. Po podjeździe myk w teren i tu zabawa na całego była, taka że banan nie schodził mi z twarzy ;). Fajne wijące się single, szerokie leśne dukty, zjazdy, podjazdy- jak dla mnie Pure MTB w wydaniu Wielkopolskim. Na pierwszym, szerokim, piaszczystym zjeździe niezłe zamieszanie było- dobre 35 na liczniku, przede mną piach, obok mnie ktoś staje- i krótka myśl "Co tu się wyczynia?" Dalsze napierdzielanie w porządku, wszystkie elementy wchodziły elegancko, zjazdy na pełnej prędkości, na podjazdach pary w łydzie nie brakło a i były momenty, że rower podrywał się do lotu ;). Ścianka na Gontyniec sprawnie poszła- jeden przede mną nie dał rady, na szczęście obyło się bez przyblokowania. Zjazd z góry to czysty fun z jazdy- zabawa na maksa- tu również mordka się cieszyła nieziemsko ;). Dalsze napieranie również nie najgorzej szło- i to po przednich terenach- hamulce na zjazdach zbędne całkowicie, widziałem, że na nich sporo zyskiwałem. Pod górę szło spoko do momentu kryzysu mniej więcej w 3/4 drugiej pętli- odczuwalny brak nawodnienia i to przez nowy koszyk na bidon- trzyma jak przyklejony a już nie miałem sił się szarpać a stawać też nie chciałem. Kolejne zjazdy i podjazdy mimo znacznego ubytku sił oczywiście pokonane w siodle ;). Jakieś 5-6 km przed metą złapał mnie mega skurcz w łydce, próba rozciągnięcia nic nie dała i trzeba było mocni zwolnić- no i tu zaczęli mnie dochodzić i wyprzedzać- nawet nie zliczyłem ilu mnie przeszło. Odtąd jazda bez wydotrysków- byle do mety.
Podsumowując- trasa przednia, powiedziałbym że takie 60 km XC, zabawa i frajda z jazdy pierwszorzędna ;). Wynik taki sobie- gdyby nie odcinka byłoby dużo lepiej ale i tak jest progres od Dolska, noga kręci- dobry znak. Do poprawy na pewno mam jazdę w grupie- zdecydowanie za rzadko kogoś łapałem. A to z prostego względu, że nie lubię jechać za kimś i traciłem sporo energii nie siedząc na kole, to też trochę wypaliło.
Wynik:
101/ 157 Open Mega
18/28 M2
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem
61.13 Km
60.00 Km teren
02:37 H
23.36 km/h
Bike: Lawinka
Bike Cross Maraton Dolsk
Niedziela, 10 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 5
Po sporej przerwie zaczęło się dla mnie ponowne maratonowe pomykanie. Chęci są, motywacja też, forma... no nie do końca więc w sumie dlaczego nie.Dojazd na miejsce zawodów razem z kolegami z GKKG, w czasie podróży musiałem uciąć drzemkę- niewyspanie poprzedniej nicy wyszło. Od samego rana zacinał deszcz i było jakieś 6°C, więc nie najlepsze warunki. Za to trochę cięższe warunki na trasie zupełnie mi nie przeszkadzają, więc to optymistycznie nastraja ;). Na miejscu kręcąc się po parkingu spotykam najpierw Sebę i chwilę póżniej niezłomnych poznańskich kompanów- Jacka i Jarka. Pogawędziliśmy i wspólnie udaliśmy się na rozgrzewkę- krótka była bo czas gonił i trzeba było się ustawić w sektorach. Mnie oczywiście jako "nowemu" przyszło startować z samego ogona popularnie "z czarnej dupy" :D. Nic to, następnym razem będzie lepiej. Obok mnie ustawił się Krzysiek, więc smutno nie było- ze znajomą twarzą zawsze raźniej. Start i od razu ciśnięcie żeby odrobić nieco pozycji i przebić się w tym tłumie. Na szczęście pierwsze kilometry raczyły szerokimi ścieżkami to udało się powyprzedzać trochę osób. Mimo tego, że jakoś ciężko z początku mi się kręciło- byłem mega głodny- organizm daje radę i z każdym metrem jest coraz lepiej. Pomykanie po ścieżkach też idzie spoko- przed startem trochę obaw miałem co do Race Kingów na takiej zmoczonej nawierzchni i czasem nieco odpuszczam prędkości na zjazdach, nue tracąc co ważne swojej pozycji. Pierwsza pętla szybko zleciała i cały czas jechałem obok Krzycha, wogóle nie oglądałem się żeby załapać się na jakąś grupkę- tak już mam, lubię samotne napieranie ;). Na drugiej pętli doganiam Marka i Artura z GKKG. I w momencie, gdy zrównałem się z Markiem 3 metry przed nami trasę przebiegła sarna- emocje niezłe ;). Ciśniemy, trochę gawędzimy i mówię, żeby chwycił koło i razem dygamy. Tak też Marek czyni i całkiem długo wspólnie napierdzielamy. Cała druga pętla również spoko szła, sporo osób wyprzedzonych na podjazdach- lubię to :). Zjazdy już teraz rozjeżdżone przez czołówkę, więc na nich też całkiem sensownie pomykam. Noga ciągle podaje- w tej kwestii również całkiem w porządku przedstawia się sytuacja. Trzecia i ostatnia pętla to w całości napieranie z Krzyśkiem i przez długi czas z jeszcze jednym podczepionym do nas gościem (zmian nie dawał wogóle). Krzychu mnie ładnie podciągał, ja jego zresztą tak samo. Gdzieś po 40 km zacząłem czuć ubytek sił w nogach, szczęście, że Krzychu jechał ze mną, bez niego byłoby naprawdę ciężko mi samemu dotrwać do mety. Co cieszyło, to że nawet przy braku powera na podjazdach inni zostają po nich daleko z tyłu ;). Niezłe odcięcie złapało mnie 4 km przed metą. Tu już Krzysiek pognał do przodu a ja zupełnie nie miałem sił, by choćby złapać mu koło. Po tym pozostało mi już tylko kontrolowanie żeby nie stracić miejsca. Po wyjeździe na ostatnią prostą z lasu pomyślałem- nie będzie lekko. Zderzenie z wmordewindem plus jadący za mną biker i za nim kolejni. Nie byłbym w tym momencie sobą, gdybym nie pomyślał wtedy "nie ma opcji, żeby mnie dogonili". Jak pomyślałem tak zrobiłem i nieco podkręciłem tempo mimo odcięcia prądu. Co chwila obracałem głowę kontrolując odległość i tak prawie do mety. Uspokoiłem się jak pojawiły się barierki i do mety został dosłownie kawałek- bo stratę mieli zbyt dużą by dogonić ;). Na metę wpadam tuż za Krzyśkiem i dziękując za współpracę na trasie.
Zadowolenie z wyniku i jazdy jest i to najważniejsze. Tym bardziej, że nie stawiałem sobie jakiegokolwiek założenia przed ścigiem. Po prostu zrobiłem fajny i udany dla mnie powrót na maratonowe trasy, to cieszy ;).
162/247 Mega Open
36/55 M2
Kategoria 50-100 Km, Maraton, Z towarzystwem