Info

avatar Tutaj swoje kilometry opisuje micor z Gniezna. Nakręciłem już 57537.78 km z Bikestats w tym 19559.98 km w terenie- co daje 34.00% poza asfaltami. Jeżdżę ze średnią prędkością 21.69 km/h. Więcej o mnie.

2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl

Bike kumple

Mój klub

Strava

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy micor.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:2688.90 km (w terenie 2444.16 km; 90.90%)
Czas w ruchu:124:09
Średnia prędkość:21.66 km/h
Maksymalna prędkość:55.03 km/h
Suma podjazdów:26721 m
Maks. tętno maksymalne:198 (99 %)
Maks. tętno średnie:176 (90 %)
Suma kalorii:80044 kcal
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:58.45 km i 2h 41m
Więcej statystyk
64.69 Km 60.00 Km teren
03:43 H 17.41 km/h
  • 49.74 km/h Max
  • HRmax 193 ( 99%)
  • HRavg 165 ( 85%)
  • Kalorie 2662
  • W górę 870 m
  • Bike: Lawinka

    Solid MTB Krzywiń

    Sobota, 24 marca 2018 · dodano: 25.03.2018 | Komentarze 6

    Dziś nadszedł wyczekiwany od dawna dzień- inauguracja kolejnego sezonu maratonowego. W tym roku jako priorytetowy dla drużyny wybraliśmy cykl Solid MTB- pierwszy start przypadł w Krzywiniu. Na miejscu przywitało nas całkiem przyjemne miasteczko zawodów- biuro w hali sportowej a reszta (namioty, podium itp.) na przyległym do niej terenie. Wskakiwanie w kolarskie ciuchy jakoś nie szło zbyt szybko i w efekcie czasu na rozgrzewkę nie było (starczył krótki sprint po asfalcie). W sektorze ustawiłem się jakieś 10 min. przed startem i standardowo już pełno wiary, tak że stałem gdzieś przy końcu. Wystartowali pierwszy sektor, poczekaliśmy 3 minuty i puścili nasz drugi. Pierwsze metry to jazda gruntową drogą- na szczęście twardo, skręt w lewo i zaczęły się pokłady błota. Ciągnęły się one jakiś czas, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Były momenty, że rower trzeba było nawet prowadzić i to po polu :D. Za ową błotną przeprawą pokazały się lepsze warunki- przyjemne leśne szerokie ścieżki jakich mamy wuchtę w Wielkopolsce. Aż do 12- ego km to była taka niedzielna wycieczka wręcz- dość płasko, tu za kimś, tam się kogoś wyprzedziło ;).  A później zaczęło się to co mnie sprawia największą frajdę- techniczne odcinki z mnóstwem podjazdów, zjazdów i singielków. Pierwszy singielek trafił się ok. 13-ego km- prowadził w okolicach starej żwirowni- podjazd na szczyt, zjazd pomiędzy drzewami i po polu- to wyprowadzało na szeroki dukt, gdzie był pierwszy bufet. Zaraz za bufetem był rozjazd Mega/Giga i Mini. Przejechałem obok niego mając za sobą w sporej odległości kolejną grupę. Odwróciłem się i oni hurtem skręcili na Mini- pięknie, zostałem sam jeden :D. Dalej do pokonania było nieco asfaltu (na szczęście niedużo), po czym znów przed oczami pojawiła się leśnostrada. Z niej skręcało się w kolejny dłuższy singielek. Teren był żywcem wzięty ze znanych mi pętli XC- wąsko pomiędzy drzewami, trzymające podjazdy, ciasne zawijasy, spoko zjazdy jak i poprzeczne muldy na których bez pompowania się nie obyło. Był nawet przejazd przyjemnym dla oka wąwozem i atrakcje w postaci przejazdu przez rzeczkę prowizorycznym mostkiem z palety ;). Na wspomnianych odcinkach miałem ogromną dawkę frajdy z jazdy. Świetnie mi się kręciło na tych technicznych elementach ;). Do rozjazdu Mega/Giga trafiły się jeszcze jakieś dwa niewielkie podjazdy. Przy końcu pętli nie miałem wątpliwości jaki dystans jechać- całe Mega spoko weszło i czułem się bardzo dobrze więc zgodnie z podjętą decyzją skręciłem na drugą pętlę. I znów z początku kręciłem samotnie, przynajmniej miałem pełen luz na trasie. Po jakimś czasie dogoniłem dwóch koleżków i wspólnie jedziemy oraz ucinamy pogaduszki. Na kolejnych kilometrach trzyosobowa ekipa stopniowo maleje- z początku odpada jeden. Na kolejnych singielkach drugi na przemian zostaje, dogania aż ok. 50-ego km znika za plecami. Od tego momentu aż do mety wyprzedziłem jeszcze kilku 'niedobotków'. Cała druga pętelka ponownie weszła bez problemów i z kolejną dawką wielkiej radochy. Natomiast ostatnie odcinki przed metą zrobiły się jeszcze bardziej błotniste i zmuszony byłem ponownie kawałek się przespacerować. Dalej wjazd na metę, odebranie pamiątkowego medalu i przebieranie.

    Wynik
    40/49 open
    14 M2











    59.62 Km 50.00 Km teren
    02:38 H 22.64 km/h
  • 50.92 km/h Max
  • HRmax 190 ( 97%)
  • HRavg 166 ( 85%)
  • Kalorie 1991
  • W górę 498 m
  • Bike: Lawinka

    Łopuchowo MTB Maraton

    Niedziela, 8 października 2017 · dodano: 14.10.2017 | Komentarze 4

    Ostatni tegoroczny maraton z cyklu Gogola tradycyjnie miał miejsce na skraju Puszczy Zielonki- w Łopuchowie. Jako, że jeszcze nigdy nie jechałem w tejże edycji więc z czystej ciekawości postanowiłem pojechać i zobaczyć co też ta trasa ma do zaoferowania. W tygodniu poprzedzającym zawody z nieba lały się dość spore ilości deszczu, zresztą podczas dojazdu na miejsce opady znów nie zawiodły, co z automatu zapowiadało dużo błota na trasie. Po przebraniu zaliczyłem krótką rozgrzewkę na pierwszych kilometrach trasy- a te okazały się niekończącym się asfaltem. Rzut oka na zegarek i stwierdziłem, że trzeba się sprężać i ustawić w sektorze. A ten przebiegł praktycznie na wariata- zdążyłem złapać sygnał GPS w telefonie, włączyć pulsaka i już startowaliśmy. Pierwsze metry po starcie to coś niespotykanego- jazda po mocno nasiąkniętej wodzie trawie. Na takim podłożu maksymalnie dało się rozwinąć zawrotną prędkość 10 km/h : D. Przez ten stan rzeczy dało się usłyszeć wokół siebie cały wachlarz "podwórkowej łaciny"- na czele z tradycyjnym polskim "o kurwa" czy też "ja pierdole" :D. Gdy w końcu udało się wyjechać ze stadionu to od razu można było nieco pocisnąć na wspomnianym asfalcie- a był to odcinek na ok. 15 min. Dużo, ale jechało się całkiem przyjemnie. Następnie to skręt w szerokie, leśne dukty Zielonki. A na tychże działo się niewiele więcej niż na szarym dywanie. W zasadzie jedyną trudnością było wszechobecne błoto i kałuże. Na początku cisnęliśmy dość sporą grupą (ok. 7 osób) i tak mijały Zielonkowe kilometry. Najbardziej wnerwiające mnie momenty to pzejazdy po kałużach, gdzie zaraz po tym napęd zaczynał wydawać dźwięki jakby miał się zaraz rozlecieć jak i klocki zaczynały niemiłosiernie ocierać o tarcze- przy czyszczeniu okazało się, że jeden z tylnych klocków jest całkowicie pozbawiony okładziny. Pierwsza pętla spoko poszła- w drugiej części znalazła się jedna jedyna bardziej techniczna sekcja z podjazdem i szybkim zjazdem, na końcu którego był swoisty nasyp i można było kilka metrów polecieć ;). Mnie to bardzo pasowało, tylko szkoda, że to był jedyny ciekawy fragment. Po drodze jeszcze na jakichś korzeniach poczułem jak coś uderzyło mnie w nogę- okazało się że podsiodłówka wypadła z prętów siodełka- nie mam pojęcia jak to możliwe. Oczywiście musiałem się zatrzymać i poprawić- przez co moja grupka mi uciekła. Po wjeździe na drugie kółko jechało mi się cały czas w porządku- kilka razy kogoś tam się uczepiłem bądź też ktoś się podłączył do mnie. Jednak w miarę upływu czasu czułem, że sił ubywa a po 1:40 h jazdy ktoś dosłownie odłączył mi prąd. Także od tego momentu straciłem dość sporo pozycji i właściwie walczyłem ze sobą- żeby dojechać do mety. Skrzecący napęd i ocierające hamulce nie ułatwiały zadania. Ostatecznie jakoś dokulałem się do mety. A przed nią ponownie pzejazd nasiąkniętą trawą- teraz max to było 5km/h :D.

    Wynik
    61/82 Open
    10/11 M2




    Tak wyglądał napęd po zawodach


    Kategoria 50-100 Km, Maraton


    42.10 Km 35.00 Km teren
    01:44 H 24.29 km/h
  • 45.37 km/h Max
  • HRmax 185 ( 95%)
  • HRavg 156 ( 80%)
  • Kalorie 1203
  • W górę 351 m
  • Bike: Lawinka

    Stęszew MTB Maraton czyli klapa sezonu

    Niedziela, 3 września 2017 · dodano: 03.09.2017 | Komentarze 5

    O kolejnym maratonie z cyklu "Bike Cross Maraton" w zasadzie niewiele dobrego mogę napisać i jednocześnie chcę jak najszybciej o nim zapomnieć. 
    Dojazd jak zwykle z kolegami z teamu Renault, na miejscu dość chłodno (jakieś 16°C i wiaterek), ale bez deszczu czyli nie najgorzej. Po przebraniu udaliśmy się na pierwsze kilometry trasy- już miałem mieszane odczucia- szerokie leśne "autostrady", sporo dziur i tarka- które wybijały z rytmu strasznie. 
    Pierwsza sprawa, która mnie mocno wyprowadzała z równowagi zdarzyła się już przed startem- mianowicie organizator odpierniczył tak niesamowite kombinacje z sektorami, że mega ciężko było się połapać kto, gdzie i z którego startuje. Wyglądało to tak, że oprócz tradycyjnych sektorów (1, 2, 3 itp.) zrobili jeszcze podziały na podsektory (A, B, C...- po 20 osób), by następnie połączyć po 2, 3 z nich razem na starcie- gdzie w tym logika to nie mam pojęcia. Jakby tego było mało, zanim ktokolwiek z orgów zainteresował się podejściem i ustawianiem zawodników była godzina 12:40 (planowany starty od 12:30). W ten sposób zafundowali wszystkim jakieś 30 minut czekania w nienajlepszych warunkach. Gdy już udało się wreszcie ruszyć i jakoś ogarnąć ten bałagan- pierwsze sektory ruszyły i pora na mój.
    Po starcie stwierdzam, że nawet nie idzie najgorzej- tempo szybkie, w miarę przyzwoicie mi się kręci w kilkuosobowej grupie. Jednak po kilku kilometrach zauważam, że płaskie tereny i długie szybkie proste wybitnie mi nie sprzyjają- stopniowo wyprzedza mnie chyba większość megowców. Jedynie na nielicznych podjazdach i zawijasach udawało mi się coś tam zyskać, aczkolwiek takowych fragmentów było jak na lekarstwo. Pokonując kolejne kaemy w większości samotnie dojeżdżam do mniej więcej 20 km i na skręcie w las z naprzeciwka widzę faceta z mini. W lesie zrównujemy się i chwilę gadamy- dowiaduję się, że trasa mini jest tak wytyczona, że łączy się z mega na wspomnianym skręcie w las. No ja nie mam pojęcia jak to wytyczali, ale łączenie obydwu dystansów w dodatku jadących z przeciwnych kierunków w dodatku na wjeździe w niezbyt szeroką leśną drogę według mnie nie jest zbyt dobrym pomysłem. Pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłem, dziwna sprawa. Kolejne zdenerwowanie i zrezygnowanie zarazem dopadło mnie w okolicach Mosiny- dogania i wyprzedza mnie kolejna większa grupa megowców a na dobitkę po chwili na trasie pojawiają się tony błota i spore kałuże- napęd zaczyna niemiłosiernie chrobotać, nie lubię tego. W Mosinie jakiś pozytyw- jedziemy po zawijasach znanych mi z pętli XC- zawody odjechane ładnych kilka lat wstecz, następnie Janosik. Jakiś koleś przed nim mówi, że się nie da podjechać- no to co robi Micor? Przełożenie 1-1 i pod górę. Na szczycie rzucam "I co się nie da?" :D. I kolejny raz podjechany- pokłady satysfakcji to dało. Po Janosiku to ponownie szybkie i płaskie leśnostrady na których było wyprzedzanie zawodników z mini. Na jednej z takich "kurwidołkowych" prostych stwierdzam, że na dzisiejszy dzień mam serdecznie dość tego Stęszewa i zafundowanych przez orgów "atrakcji". Tak więc pierwszy raz w swojej historii startów zrezygnowany postanawiam nie wkurzać się dalej i odpuszczam drugą rundę mega kierując się wprost na miejsce startu. Jakby było mało "przygód" na stadion (miejscówka zawodów) przyszło wjeżdżać po ostrym nawrocie przez furtkę szeroką na jeden rower- "genialnie" wymyślone. 
    Odczucia co do Stęszewa mam takie, że Gogol wprowadza niepotrzebne kombinacje z sektorami- o ile podział w Pobiedziskach byłem w stanie zrozumieć przez wąski singiel po wjeździe w teren i idące za tym względy bezpieczeństwa, tak dziś tego nie pojmuję- szerokie bezpieczne proste na których pewnie i tak nastąpiłby podział na grupki. Dwa- zupełny bałagan przy ustawianiu sektorów, zanim ktokolwiek się tym zainteresował minęło sporo czasu i trzecia sprawa- połączenie dystansów w dziwacznym miejscu- nie wiem czy nie dało się inaczej poprowadzić mini, w każdym razie jakby jechały większe grupy w tym momencie niezły bajzel by tam był. Po dzisiejszych zawirowaniach to będę czekał czy Gogolowa ekipa  uporządkuje kwestię startu, bo taki brak opanowania tego widzę po raz pierwszy w życiu. Jeśli dalej będą tak robić to w sumie nie wiem czy będzie mi się chciało w takie coś bawić i szargać nerwy.

    Kategoria <50 Km, Maraton


    46.82 Km 40.00 Km teren
    01:52 H 25.08 km/h
  • 44.99 km/h Max
  • HRmax 186 ( 95%)
  • HRavg 169 ( 87%)
  • Kalorie 1441
  • W górę 426 m
  • Bike: Lawinka

    Pobiedziska MTB Maraton

    Niedziela, 20 sierpnia 2017 · dodano: 21.08.2017 | Komentarze 4

    Po ponad miesiącu przerwy od gogolowych zawodów w końcu przyszło udać się na kolejny start- a miejscówką zawodów były Pobiedziska, więc trasa przebiegała po częściowo znanych rewirach. Start mieliśmy dość nietypowy bo puszczali grupki 15 osób w odstępach 15- sekundowych (prawie jak na jakichś eliminatorach XC ). Powodowało to spore zamieszanie- niektórzy przepychali się na starty jak ogłupieni emeryci na promocji w Lidlu prawie tratując innych. Oczywiście gdy przyszła moja kolej to gustownie podjechałem na miejsce startu. Odliczanie minęło bardzo szybko i od razu poszedł ogień po asfalcie- tak grubo ponad 30 km/h. I ze zdziwieniem stwierdzam, że cisnę jako pierwszy ze swojej grupy- dziwne uczucie wieźć na kole 15 chłopa :D. Dopiero przy końcu asfaltu nieco zwolniłem i ze dwóch wyszło na czoło. Po skręcie w teren od razu zrobiło się przyjemniej i nastąpiła weryfikacja technicznych umiejętności wiary. Na dzień dobry mieliśmy do pokonania słynny OS Wazy, który okazał się mega spoko odcinkiem i na nim z całej grupy ostało się na oko 6-7 osób. Dalej szło mocne kręcenie po nieznanych drogach, aż do Nowej Górki- tutaj już wpadliśmy na znany i lubiany wąwozik oraz podjazd do Kociej- elementy kostrzyńskiego maratonu. Na podjeździe od razu poczułem, że nie wchodzi on tak jakbym chciał więc machnąłem go na wyjątkowo lekkim przełożeniu. Na szczycie dostrzegam kibicujących: Marka, Kamila i Sebę- no to power w girę wrócił i ponowne podkręcanie tempa zaliczyłem. W Kociałkowej mieliśmy bardzo długą prostą, na której zgodnie dawaliśmy zmiany- ledwo 3-4 osoby były chętne, ale zawsze to co, dało się odpocząć na kole ;). Dalsze kilometry to jazda po ścieżkach PK Promno- tu uruchomiłem swoje terenowe szaleństwa i pourywałem nieco nasz pociąg w takim stopniu, że na odcinku od Brzostka do wyjazdu przy Orlenie tempo wytrzymały 4 osoby :). Po asfalcie znowu odpaliłem turbo, na terenowym dojeździe do rozjazdu również- tak, że przeskakiwałem korzenie. Opis drugiej pętelki dam minimalny: 90% ciśnięcia jako lokomotywa i 10% wiezienia się na kole dla odpoczynku. Stopniowo pociąg zmniejszał się, a dwóch nawet nam uciekło. Standardowo miałem kupę zabawy na promieńskich ścieżkach i sporo zyskiwałem na podjazdach i zjazdach (okolica opanowana więc było wiadomo gdzie można sobie pozwolić jechać na granicy). Na przedostatnim asfalcie daleko przed sobą ujrzałem wspomnianych dwóch uciekinierów. Długo nie zastanawiając się narzuciłem ostre tempo by ich dogonić. Po wjeździe na ostatni dwukilometrowy odcinek szosy prowadzący do mety zostałem sam i zacząłem rozpędzać GieTka tak pod 40 km/h i udało się do nich zbliżyć. Na ostatniej prostej zauważyłem, że został tylko jeden i jest szansa go łyknąć więc zakręciłem jeszcze szybciej- tak, że wjazd na metę zrobiłem na granicy sporego ryzyka i mijając gościa na centymetry. Aż sam Kurek stwierdził, że było niebezpiecznie- to fakt, ale wyprzedziłem i adrenalina na koniec się podniosła ;). 
    Trasa szybka, płaska i łatwa- widać na niej, że wypad w góry zrobił swoje. A na pozytywne zakończenie dnia w tomboli ponownie miałem szczęście i wylosowałem kamerkę GoPro Hero Session- po wypłacie będzie zakup karty, mocowania na klatkę i będę testować co to maleństwo potrafi.

    Wynik:
    70/ 127 Open
    16/ 24 M2



    Kategoria <50 Km, Maraton


    65.81 Km 65.00 Km teren
    02:36 H 25.31 km/h
  • 46.64 km/h Max
  • HRmax 184 ( 94%)
  • HRavg 168 ( 86%)
  • Kalorie 2001
  • W górę 624 m
  • Bike: Lawinka

    Czerwonak MTB Maraton

    Niedziela, 16 lipca 2017 · dodano: 17.07.2017 | Komentarze 1

    Siódmy start u Gogola to w zasadzie jeden z niewielu startów na temat którego można napisać w skrócie "Konkretne zapierdzielanie" po Zielonce.
    Pogoda przed startem idealna, co już samo w sobie nastrajało pozytywnie- nie to co rok temu. 
    Tradycyjnie już w tym roku przydzielili mi drugi sektor. Po sygnale od razu poszedł ogień i mocne tempo, jak zwykle w takich sytuacjach średnio się czuję. Początek troszkę nerwowy był, po mojej lewej stronie ktoś wyglebił i odtąd zrobiło się nieco luźniej jak i uformowała się spora grupa z kilkoma od ryby, euro-bika i paroma innymi- na oko tak z 10 osób i takim pociągiem pomykamy szybkim tempem szerokimi duktami Puszczy Zielonki. Było kilka tasowań, czasem ktoś został, czasem ktoś wyrwał do przodu, ale generalnie ciągle napieraliśmy razem. Po dojeździe do Dziewiczej na pierwszym podjeździe mijam kilku, na drugim również. To samo przy nawrotce od parkingu i pora na podjazd z korzeniami. Ten poszedł sprawnie a na jego końcu spotkałem Pana Jurka i Kubę- miły widok, dzięki Panowie ;). Przy zjeździe z killera niezłe zamieszanie miałem przed sobą- kilka metrów przede mną jakaś kobitka zaliczyła upadek a na dodatek kolejna mnie przyblokowała na prawej (korzennej) stronie i trzeba było uruchomić hamulce- na szczęści bez nieprzyjemnych przygód. Następnie singielek, jeden podjazd i zjazd- kolejna dawka frajdy była i nieco uciekłem mojej grupie. Jak się okazało nie na długo, bo doszli mnie po kilku minutach i znów jechałem w mega dużym pociągu. Kilometry do rozjazdu minęły nie wiem kiedy, a na nim czekała kibicująca część teamu Sanok wraz z moim pełnym bidonem- podmianka błyskawiczna. Chwilę później o włos uniknąłem kraksy z jakąś "Rybką"- urządzili sobie punkt bidonowy na środku trasy w dodatku zatrzymując się- słabe zachowanie. Druga pętla to w zasadzie powtórka z pierwszej- połowę niej jechało mi się dużo lepiej niż pierwszą. Przy drugiej wspinaczce pod Dziewiczą stwierdziłem, że pod górę nie idzie tak jakbym chciał- nic to, nadrobiłem szarżami na zjazdach ;). Po ostatnim zjeździe obejrzałem się i nikogo za mną już nie było (część grupy uciekła a część została) i odtąd to przyszło mi samotnie pokonywać kilometry do mety. 9 km przed nią mijam nawet samego Gogola i krótkie pozytywne hasełko zamieniliśmy. Ostatnie 'kaemy' bez rewelacji i robione ostatkiem sił, mimo to jeszcze ze dwóch przed metą wyprzedziłem. 
    Na dodatek poszczęściło mi się w tomboli i wygrałem nowiutkie okulary firmy Goggle ;)

    Wynik:
    70/ 122 Open
    16/ 21 M2



    Kategoria 50-100 Km, Maraton


    57.53 Km 55.00 Km teren
    02:29 H 23.17 km/h
  • 46.00 km/h Max
  • HRmax 187 ( 96%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 2073
  • W górę 458 m
  • Bike: Lawinka

    Binduga MTB Maraton

    Niedziela, 2 lipca 2017 · dodano: 04.07.2017 | Komentarze 4

    Szósty tegoroczny start u Gogola to Binduga- czyli przyjemne zawijasy przy Warcie i orzeźwiająca przeprawa przez Trojankę. Pogoda przed zawodami ponownie nie zachwyciła i przez deszcz było taplanie w błocie.

    Start z drugiego sektora poszedł nieźle i podobnie jak w zeszłym roku nie było z początku niepotrzebnej nerwówki. Na pierwsze zawijasy wpadam w odpowiednim miejscu- za Danielem i Norbim- fajnie bo nie było blokowania. Tak kilka kilometrów pociskamy grupką i pokonując kolejne nadwarciańskie zakręty. Do czasu. Na jednym z nich facet przede mną zalicza uślizg przedniego koła i upada. Za bardzo nie miałem jak minąć i najechałem mu na rower, ale bez gleby. Po tym to ruszyłem w pogoń za gnieźnieńskimi kolegami. Jechało się naprawdę w porządku i dobrym tempem. Było kilka miejsc, gdzie zsiadam z roweru i podprowadzam pod górki przez błoto głównie. Na jednym z takich podejść dogoniłem Daniela i Norbiego i znowu zaczyna się gnieźnieńskie ciśnięcie. Zmiany idą jak trzeba, tempo też idealne. No i żeby nie było za kolorowo w 3/4 długości pierwszej pętli chwytają mnie skurcze w łydzie. I to był w zasadzie koniec mojej dobrej jazdy. Koledzy uciekli i zostałem sam- z przodu nikogo, z tyłu tak samo. Pozostało mi zwolnić i jakoś przekulać się przez drugie kółko. Jeszcze na pierwszym przejeździe przez Trojankę swoim dopingiem sił dodawały nasze niezawodne dziewczyny- słychać było z daleka ;). Druga pętla to już totalnie bez fajerwerków i coraz bardziej opadałem z sił pokonując samotnie kilometry. Wspomnę tylko, że do mety minęło mnie z 10 osób- co na moją jazdę nie było jakąś wielką tragedią. Tak więc drugą pętlę jechałem z myślą "byle do mety".
    Generalnie przez opady deszczu trasa nie pozwoliła mi się nacieszyć technicznymi szaleństwami- odmiennie niż rok temu. Na wszelakich zakrętasach trzeba było zwalniać i pilnować roweru- średnio dla mnie.

    Wynik:
    48/ 85 Open
    13/ 18 M2





    Kategoria 50-100 Km, Maraton


    72.10 Km 65.00 Km teren
    03:00 H 24.03 km/h
  • 47.76 km/h Max
  • HRmax 189 ( 97%)
  • HRavg 169 ( 87%)
  • Kalorie 2442
  • W górę 540 m
  • Bike: Lawinka

    Skoki MTB Maraton

    Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 26.06.2017 | Komentarze 4

    Piąty start u Gogola przypadł w tym roku w Skokach. Jako, że nie byłem na ubiegłorocznej edycji zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać na trasie. 
    Start (w końcu) z pierwszego sektora, razem z Norbim więc było z kim pogadać przed startem. Początek troszkę nerwowo poszedł, wiara od razu poszła pełnym ogniem. Ja jak zwykle ostrożnie, swoje robiłem później. Po wyjeździe na asfalt zrobiło się luźniej i zaczęło konkretne naparzanie tak pod 35- 38 km/h, zresztą asfaltu dziś było bardzo niewiele. Skręt w teren i dalsza jazda szła równym tempem. Krajobraz typowo Wielkopolski- płaskie leśne odcinki, czasami jakiś mały podjazd, czasem trochę w dół. Ogółem nic ciekawego. Gdzieś tak mniej więcej po 8 km dogania mnie Daniel i po fajnym singlu nad jeziorem (z atrakcją w postaci przejazdu po powalonym drzewie) ucieka z jednym gościem. Niedługo po tym formuje się dość spory pociąg- 10 osób w nim było i razem kręcimy szybkim i równym tempem całą pierwszą pętle. Współpraca spoko szła, zmiany dawało 4-5 osób co jest i tak mega dobrym wynikiem ;). I tak na dobrą sprawę nie wiem kiedy minęło pierwsze kółko- na przemian piach (tego za dużo było jak dla mnie), przejazd między polami, las i koniec pętli. Na początku drugiej był wypych pod górę i zabawa od początku. I w zasadzie minęła bez rewelacji i niemal identycznie jak pierwsza. Ciągle równo, ciągle szybko. Jedynie pociąg zaczął się kurczyć- z początkowych 10 osób później zostało 7, dalej 5 a przed singlem nad jeziorem przyspieszyłem i dogoniłem jednego przed sobą, a ze wspomnianej grupki doszło nas jeszcze dwóch. I w takim towarzystwie mijały kilometry do mety. Jeszcze 4 km przed nią dostrzegam znajomy strój ze Sanoka, więc podkręciłem tempo i dogoniłem- Daniela jak się okazało i na metę wpadliśmy niemal jednocześnie.

    Ogółem to trasa nie była jakoś wybitnie ciekawa, ale Wyrzyska i Chodzieży nic nie przebije. Jak na Gogola to bardzo długa i w sumie to plus, wszystkie mogłyby mieć taki kilometraż.

    Wynik:
    43/ 85 Open
    9/11 M2




    59.42 Km 50.00 Km teren
    02:47 H 21.35 km/h
  • 55.03 km/h Max
  • HRmax 191 ( 98%)
  • HRavg 166 ( 85%)
  • Kalorie 2228
  • W górę 1112 m
  • Bike: Lawinka

    Chodzież MTB Maraton

    Niedziela, 11 czerwca 2017 · dodano: 12.06.2017 | Komentarze 2

    Na dzisiejszy start u Gogola od tygodnia cieszyłem się jak mały dzieciak. A to dlatego, że to Chodzież czyli górskie pure MTB wydaniu wielkopolskim. Na miejsce zajechaliśmy sporo przed godziną startu- był czas na przedstartowe jedzenie i objazd pierwszych kilometrów trasy. Na długim asfaltowym podjeździe jechało mi się niezupełnie tak, jakbym chciał i tak też było po starcie.

    Start podobnie jak w Wyrzysku z drugiego sektora. Zmienił się za to kierunek- odwrotnie niż rok temu- teraz od razu pod górkę, nawrót i szybka jazda leśnymi ścieżkami i kawałkiem szutru do długiego asfaltowego podjazdu- poszło nadzwyczaj spokojnie i bez przygód. Przy pociskaniu w lesie doganiam Daniela i troszkę uciekam do przodu, natomiast wspomniany podjazd idzie mi średnio, co mnie lekko dziwi. Dopiero mniej więcej w połowie zaczyna być lepiej i kilku udaje mi się wyprzedzić. Później myk w teren i tu zaczynam jechać duużo lepiej- zupełnie jakbym nacisnął przełącznik z trybem "terenowy zapierdalacz" :D. Jeden, drugi, trzeci podjazd i zaczynam sporo odrabiać. Wszyscy zostają za mną, spoko znak. Na zjazdach również konkretnie i szybko jadę. Na pierwszej sekcji podjazdowo- zjazdowej o mało co skosiłbym faceta przede mną i siebie- stracił prędkość zupełnie- czasu na reakcję bardzo mało, zdążyłem odbić w prawo i przemknąłem może 0,5 m obok. Adrenalina podskoczyła do granic. Kolejne leśne kilometry mijają żwawo i ze sporą porcją rowerowej frajdy. Choć żeby nie było za dobrze dłuższy odcinek szosy też się znalazł. Na nim jechało mi się tragicznie (standard) i każdy mnie porobił jak chciał, wyprzedzali na potęgę. W takich momentach w głowie rodzi mi się pytanie: "kiedy teren?". W końcu znów się zaczął i ponownie mogłem robić swoje na 100%. Teraz to odrobiłem wszystkie straty z asfaltu z nawiązką. Podjazd na Gontyniec poszedł bez zająknięcia i z prawie maksymalnym tętnem- serducho nieźle dudniło ;). Kolejne super sekcje w stylu XC przysparzają kolejnych dawek radości jazdy. Przed zjazdami zastanawiam się nad sensem tabliczek z ostrzeżeniem "zwolnij" i gnam jak dziki mustang na nich (sam nie wiem czy to jeszcze odwaga czy już głupota- tak na granicy tychże wypada :D). Na jednym ze zjazdów chwilę patrzę na licznik- 52 km/h- nieźle. Drugi najgorszy moment dla mnie to jazda pomiędzy stawami i po nich kolejny asfalt- tutaj kilku mnie przechodzi. Po nim jeszcze trochę terenu (tradycyjnie odrabiam) i wjazd na drugą pętlę. Na niej już praktycznie bez historii i przebiegła podobnie do pierwszej. Było trochę tasowań i czasami jakaś grupka mnie doszła, po czym odstawiałem ich na podjeździe. Najwięcej zamieszania miałem z jakimś facetem od Rybczyńskiego z charakterystycznym czerwonym plecakiem. To zostawał, to mnie wyprzedził a na zjazdach przyhamowywał czym tylko mnie wkurzał- ale ostatecznie przyjechał przede mną. Na ostatniej prostej do mety musiałem przydepnąć bo ujrzałem goniącego mnie kolegę, udało się uciec i na metę wpadłem mocno rozpędzony.

    Trasa to po prostu kwintesencja wielkopolskiego MTB dająca mnóstwo frajdy z jazdy, pasuje mi bardzo. Dzisiaj również obyło się bez jakiegokolwiek mocniejszego ubytku siły, a cały wyścig przejechałem na dwóch bananach (tak jak w Wyrzysku bez żeli) i to starczyło w zupełności ;). Forma rośnie, wyraźnie nogi chcą kręcić, to dobry prognostyk na kolejne ścigi.

    Wynik:
    55/ 113 Open
    14/ 19 M2





    Kategoria 50-100 Km, Maraton


    56.46 Km 50.00 Km teren
    02:47 H 20.29 km/h
  • 48.14 km/h Max
  • HRmax 187 ( 96%)
  • HRavg 162 ( 83%)
  • Kalorie 2141
  • W górę 1043 m
  • Bike: Lawinka

    Wyrzysk MTB Maraton czyli...

    Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 29.05.2017 | Komentarze 2

    ...hopaj ten podjazd.
    Trzeci tegoroczny start u Gogola i w końcu pierwszy maraton z solidnym przewyższeniem. Dojazd do Wyrzyska z Tomkiem i Radkiem, na miejscu przywitania znajomych, pogawędki. W ramach rozgrzewki z Jackiem stwierdziliśmy, że z początku będzie za dużo ciśnięcia po asfalcie (tak dobre 2 km), za to po wjeździe w teren zaczęły się spoko górki. Powrót na miejsce startu, jeszcze chwila kręcenia i ustawianie w sektorze. Po Mosinie dostałem drugi- wreszcie bliżej czuba ;). Start poszedł nad wyraz spokojnie po wąskiej drodze przy działkach. Kurzu przede mną było tyle, że ledwie widziałem cokolwiek przed sobą- mimo okularów oczy tym dostawały. Po wjeździe na wspomniany długi asfalt widzę leżące lewe ramię korby i kolesia cofającego się po nie- ten dopiero miał nieciekawie. Tak jedziemy i sporo wiary mnie przechodzi- dla mnie standard na szosie. Dogania mnie też Radek i zachęca do podłączenia, dołączam i razem jedziemy do wjazdu w teren. A tam to już zabawy na całego. Podjazdy spoko idą (zresztą po solidnym tygodniu treningowym o to byłem spokojny), zjazdy też gładko. Gdzieś ok. 7 km na leśnych zawijasach doganiam Daniela i razem ciśniemy jakiś czas dość dobrym tempem. Niestety po 10 km Daniel znika z tyłu i zostaję sam. Nic to, na wszelakich podjazdach doganiam poszczególne grupki- to wyprzedzając, to podłączając się. Przyjemnie zapamiętam dwie kobiety z Euro bike, z którymi uciąłem pogawędkę na długim podjeździe ;). Na pierwszej pętli spoko moment to brukowany podjazd (tradycyjnie przed nim kubek wody wylany na głowę) jak i super łącznik do drugiej pętli Mega. Na nim było co robić- ekstra podjazd+ leśne ścieżki, orgi nieźle wymyślili go. A sama druga pętla również elegancko poszła w moim wykonaniu, bez dużego ubytku sił i bez skurczów (a o to się bałem najbardziej). Mniej więcej połowę pętli tasuję się z owymi kobitkami z Euro jak i z jednym kolegą jadącym na pełnym luzie i w platformach- dawał radę ;). Na bufecie pod brukiem staję i tankuję bidon, szybko mi poszły przy takiej temperaturze. Po tym to jazda pod górę i wyprzedzanie pojedynczych już sztuk. Reszta kółka również spoko idzie aż do samej mety.
    Ogółem jestem zadowolony z jazdy- wreszcie zaczynam łapać jakąś formę i normalnie się czuć na rowerze. Noga na podjazdach idzie bardzo dobrze i to mnie nieziemsko cieszy ;).

    Wynik:
    61/ 132 Open
    13/ 20 M2





    65.31 Km 60.00 Km teren
    02:55 H 22.39 km/h
  • 49.33 km/h Max
  • HRmax 185 ( 95%)
  • HRavg 165 ( 85%)
  • Kalorie 2314
  • W górę 597 m
  • Bike: Lawinka

    Mosina MTB Maraton czyli...

    Niedziela, 7 maja 2017 · dodano: 08.05.2017 | Komentarze 5

    ...niezłe taplanie się w błocie i samopoczucie sto razy lepsze niż wynik.

    Drugi tegoroczny gogolowy maraton to Mosina- w zeszłym roku gorąca i szybka trasa teraz z racji deszczu zmieniła oblicze o 180 stopni. Było chłodno i miejscami bardzo błotniście. Podczas dojazdu na miejsce zawodów na szczęście im bliżej Mosiny tym pogoda się poprawiała- deszcz ustawał i przejaśniało się. 
    Tradycyjnie w ramach rozgrzewki podjazd Pożegowską i również tradycyjnie objazd pierwszych kilometrów trasy z Jackiem. I w sumie to czego można było się spodziewać- błoto i kałuże- przed nimi zawróciłem na start (brudzić będę się na wyścigu). 
    Po nędzy w Dolsku start z 4! sektora- masakra, ale co zrobić. Początkowy zjazd bardzo spokojnie, nawrotka i ulubiona Pożegowska- tu standardowo trochę ludzi wyprzedzam i nawet przyjemnie mi się pod górę pociska. Przelot przez wszechobecne błoto również spoko poszedł przy tańcującym rowerze ;). Na singlach i w lesie pociskam w ogonie grupy dającej dobre dla mnie tempo i tak w sumie razem przejeżdżamy dużą część pierwszej pętli. Cieszy mnie, że podjazdy idą mi dużo sprawniej niż w Dolsku, na płaskim natomiast średnio- zresztą takie warunki to nie moja specjalność ;). Końcówka okrążenia i przed oczami Janosik- rok temu butowany 2 razy. Nikt mnie nie przyblokował i podjechałem bez zająknięcia, wcale taki straszny nie jest ;). Po nim jeszcze jeden podjazd i początek drugiego kółka rozpoczynam zupełnie sam. Totalna pustka a ja czuję, że coś nie mogę rozkręcić korby i się turlam 15 km/h. Żel niewiele pomógł, toteż z tej okazji zarządziłem pit stop na podniesienie siodła (chyba setny raz w tym roku). Dogania mnie grupka z Gosią Gogolewską i odtąd jedzie się dużo lepiej. Wspólnie kręcimy, nawet asfaltowe odcinki nie idą najgorzej. Na zwiększenie tempa nie mam za bardzo powera, ale trzymam ciągle jedno i to mi zupełnie starczy. No i jakieś 6-7 km przed metą łapią mnie skurcze najpierw łydka, później w udzie- straszny problem, w Dolsku miałem to samo. Trzeba zwolnić i odtąd wypatruję mety. Skurcze skurczami ale ambicja swoje i Janosika drugi raz również podjechałem ;). Po tym to kolejny podjazd mega powoli i na skurczach i prosta do mety.

    To był jeden z wyścigów na których nastrój i zadowolenie jest 1000000 razy lepsze od wyniku. Jak na mój obecny brak formy to spoko poszło, najbardziej cieszy mnie podjechany 2x Janosik ;).

    Wynik:
    84/110 Open
    19/19 M2-
    spoko być ostatnim w kategorii, przynajmniej wiem, że gorzej nie będzie :D




    Kategoria 50-100 Km, Maraton